[rozmowa o muzyce] Blueberry Hill: Nie ma nic lepszego niż bycie twórczym
Blueberry Hill to band grający rockabilly oraz hillbilly – wczesną formę amerykańskiego rock and rolla. Ich koncerty to powrót do buntowniczych lat 50., kiedy na ulicach miast królowały gangi motocyklowe, Cadillaki oraz dziewczyny w stylu pin-up. Na scenie przypominają słuchaczom utwory zarówno znanych, jak i niszowych artystów tej epoki, m.in. Elvisa Presleya, Gene'a Vincenta, Brendy Lee, Charliego Feathersa oraz Andy'ego Starra. Ich autorski materiał nawiązuje do tradycji brzmieniowych Sun Records. Brali udział w telewizyjnym talent show, jak sami mówią, aby wypromować swoją muzykę, a teraz przygotowują się do wydania debiutanckiego albumu, który niebawem ujrzy światło dzienne. I to właśnie o nim m.in. rozmawiamy w "Bielskim Rynku", ale też o początkach funkcjonowania zespołu, inspiracjach i wielu innych sprawach.
Wiemy o Was tylko tyle, że działacie jako trio. Opowiedzcie o sobie coś więcej. Kim jesteście prywatnie?
Blueberry Hill: Właściwie to od niedawna jesteśmy kwartetem. Pod koniec zeszłego roku dołączył do naszego składu perkusista. Zaczynaliśmy w trio, najbardziej klasycznie. Wielu artystów lat 50. grało właśnie w trzyosobowych składach: wokalista grający na gitarze akustycznej, kontrabasista i gitarzysta elektryczny. To bardzo dobrze sprawdza się w kameralnych klubach, jednak na dużych scenach lepiej sprawdza się szersze i mocniejsze brzmienie, stąd właśnie rozszerzenie składu. Prywatnie każdy z nas ma inną historię i zamiłowania.
Zosia: Z wykształcenia jestem aktorką i właściwie całe życie (od małego) robię coś związanego ze sztuką. Grałam w teatrze, śpiewałam, pracowałam z dziećmi. Jestem rodowitą Bielszczanką i tez tutaj na Podbeskidziu zdobywałam swoje pierwsze doświadczenia sceniczne, m.in. w Teatrze Ekspresji Dziecięcej, na konkursach recytatorskich oraz turniejach tanecznych. Obecnie mieszkam w Warszawie i tu pracuję. Oprócz tego studiuję psychologię, która również jest moją pasją.
Dominik: Z wykształcenia trochę lingwista i prawie amerykanista. Aktualnie piszę pracę magisterską o muzyce lat 50. w Ośrodku Studiów Amerykańskich na UW. Muzyką zainteresował mnie Tata, który zajmował się nią zawodowo przez wiele lat. Poza muzyką tkwię od najmłodszych lat w grach wideo i to właśnie one są moim drugim najważniejszym hobby. Fascynuje mnie świat dźwięku w ogóle, a więc fonologia z uwagi na styczność z językami, udźwiękowienie w kreskówkach oraz grach, a także voice acting.
Pleban: Moją fascynację rock and rollem, która trwa nieprzerwanie do dziś, rozpoczął film "La Bamba". Grałem w wielu składach okołorockabillowych. Przez ostatnie piętnaście lat współpracowałem m.in. Ze Skarpetą, Kometami, Robotixem, czy Bad Hamsters, z którymi wystąpiłem w Must Be The Music. Prywatnie jestem entuzjastą gier retro, a ponieważ lubię majsterkować, skonstruowałem automat arcade’owy, który całkowicie przypadkiem wylądował w sali prób. Interesuję się historią i modelarstwem – niebawem wracam do pracy nad modelem Bismarcka.
Wawrzyn: Jestem nie tylko najmłodszy stażem w Blueberry Hill, ale również wiekiem. W tym roku zdałem maturę i dopiero wybieram swoją ścieżkę życia. Na razie dostałem się na studia na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Moje życie od zawsze otaczała muzyka i grałem na instrumencie od najmłodszych lat – najpierw na pianinie, później na perkusji. Od października zeszłego roku jestem członkiem BBH, co napawa mnie ogromną satysfakcją, ponieważ granie z tak doświadczonymi muzykami to ogromna przyjemność, a także niezwykle ważna lekcja, nie tylko muzyczna, ale i życiowa.
Inspirujecie się rockabilly, hillbilly – starym rockiem lat 50. Skąd to zamiłowanie do muzyki z dawnych lat? Czego brakuje współczesnej muzyce według Was?
Dominik: W przypadku wielu osób, w tym w moim, ludzie odkrywają starą muzykę, idąc po nitce do kłębka. Śledząc inspiracje współczesnych artystów, można dogrzebać się do naprawdę zamierzchłych czasów. Pierwszym bandem, na którego punkcie miałem obsesję, było Deep Purple. Odkryłem ten zespół dzięki Tacie. Naturalnie zacząłem interesować się brytyjską inwazją, a stamtąd już prosta droga: przez Atlantyk i 15 lat wstecz. Rockabilly czy rock'n'roll mają w sobie energię, surowość i szczerość, których dzisiaj brakuje w przeprodukowanej, wychuchanej i generycznej muzyce. W końcu dużo jest w rockabilly afroamerykańskiego temperamentu. Poza tym, powtarzając za Darrelem Highamem, jednym z najważniejszych współczesnych muzyków tego nurtu: rockabilly ma też delikatną stronę. Można grać nie tylko głośno i ostro, ale też delikatnie i o miłości.
Waszą przygodę muzyczną rozpoczęliście od udziału w "Mam Talent". Co wam dał ten program? Jak zmieniło się Wasze życie artystyczne?
Blueberry Hill: Naszą przygodę muzyczną zaczęliśmy trochę wcześniej. Graliśmy wiele koncertów na festiwalach, m.in. na Pikniku Country w Mrągowie oraz Polish Boogie Festival w Człuchowie, jak również na zlotach motocyklowych. Udział w "Mam Talent" z założenia miał nam pomóc w promocji naszego zespołu oraz tego typu muzyki. W Polsce to nadal nisza i choć styl retro w różnych dziedzinach życia powraca i cieszy się coraz większym zainteresowaniem, to nadal muzyka lat 50. w Polsce nie jest tak popularna. Na Zachodzie trochę inaczej to wygląda. Dzięki "Mam Talent" nie jesteśmy już tak anonimowi. Telewizja jest potężnym medium, co zresztą można było zaobserwować zaledwie kilka lat po jej popularyzacji. W 1959 statystycznie każde gospodarstwo domowe w Stanach miało telewizor, a występ Elvisa w Ed Sullivan Show był bezprecedensowym skandalem na skalę całej Ameryki. Dziś nie jest inaczej. Czasem wystarczy sam fakt pokazania się w telewizyjnym show, żeby wywrzeć wrażenie i zostać zapamiętanym na długo, a my doszliśmy aż do półfinału. To cieszy i motywuje nas jeszcze bardziej. Program wzbudził w nas większą wiarę w to, że rock'n'roll wciąż jest żywy i że wszystko ma sens. Coraz częściej zdarza się, że organizatorzy imprez kontaktują się z nami właśnie dlatego, że widzieli nas w telewizji i zafascynowali się tą epoką i brzmieniem.
Po udziale w telewizyjnym talent show jednak zawsze jest ten moment, w którym trzeba zdecydować, co dalej, aby widzowie nie zapomnieli. Czy Wam się udało wykorzystać ten czas? Mieliście pomysł na siebie przed programem?
Blueberry Hill: Od dawna byliśmy zaabsorbowani koncertami, przygotowywaniem autorskiego materiału, sesji nagraniowych w plenerze. Pomysłów zawsze było więcej niż czasu i niewiele się zmieniło. Ciągle coś robimy, a lista z pomysłami się powiększa. Niedawno ukazała się nasza sesja plenerowa o wdzięcznym tytule "Countryside Session". Jest dostępna na YouTube oraz Facebooku. Kolejnym krokiem będzie wydanie singla, który właściwie jest już gotowy i czeka na wejście do dystrybucji oraz autorskiego longplaya.
Debiutanckiej płyty też jeszcze nie macie. Dlaczego? Czy są to tylko kwestie finansowe?
Blueberry Hill: Jak już wspomnieliśmy, singiel jest gotowy. Premiera odbędzie się 26 października w warszawskim klubie Jack’s Cinema – serdecznie zapraszamy. Pełny album, natomiast, ukaże się na początku przyszłego roku.
Dominik: To będzie prawdziwa petarda! Od dłuższego czasu graliśmy covery i udało nam się zgromadzić całkiem pokaźny arsenał starych perełek, natomiast ostatnimi czasy pracujemy tylko i wyłącznie nad autorskim materiałem. Nic jeszcze nie dawało nam takiej satysfakcji jak granie nas samych, a nie kogoś innego, jakkolwiek oryginalnego aranżu byśmy nie wymyślili. Na singlu będzie można usłyszeć trzy nasze kawałki oraz jeden z naszych ulubionych coverów – akurat tego jednego nie mogliśmy sobie odmówić.
Wasze muzyczne inspiracje sięgają bardzo daleko. Z jakich artystów z tego dawnego okresu czerpiecie? Jakie brzmienia usłyszymy na koncertach?
Blueberry Hill: Jesteśmy fanami wytwórni Sun Records założonej w 1950 roku na południu Stanów przez Sama Phillipsa – entuzjastę muzyki i wybitnego skauta młodych talentów muzycznych, który w pewnym stopniu zdefiniował i spopularyzował rock and rolla w całych Stanach i w konsekwencji na świecie. To właśnie Sun wydawało Elvisa Presleya, Jerry Lee Lewisa, Johnny Casha. Lubimy korzenne brzmienie Johnny Burnette Trio, ostry sound Gene Vincenta i charyzmę Eddie Cochrana, ale trzeba pamiętać, że nie tylko mężczyźni grali rock and rolla. Janis Martin, znana jako żeński Elvis, wywarła na nas ogromny wpływ. Często słuchamy jej w trasie. Nasze brzmienie to nie tylko starocia. Nie ukrywamy, że słuchamy współczesnych artystów. Mocno inspiruje nas Imelda May. Mimo że w tym momencie jej brzmienie nabrało trochę innego charakteru, to uważamy ją za doskonałą współczesną artystkę okołorockabillową. Jeśli chodzi o warstwę instrumentalną, niedoścignionym wzorem pozostają dla nas Stray Cats, a w szczególności aktualna twórczość ich gitarzysty, Briana Setzera. To artysta kompletny. Zatem pływamy gdzieś pomiędzy tym wszystkim: starym a nowym. Usłyszymy też trochę country na nadchodzącym longplayu.
Fani pewnie już nie mogą się doczekać. Gdyby nie muzyka, to…? Mieliście alternatywę, gdyby kariera się nie udała?
Zosia: Jak nie muzyka, to aktorstwo, a jak nie aktorstwo to pewnie psychologia. Staram się nie myśleć o tym, co by było, gdyby kariera się nie udała. To odbiera energię.
Dominik: Prawdopodobnie siedziałbym w domu i grał w Overwatcha. Byłbym wyjątkowo przystojnym e-sportowcem. Ewentualnie sobowtórem Daniela Olbrychskiego.
Co oznacza dla Was bycie artystą?
Zosia: My chyba tak po prostu jesteśmy artystami. Muzyka i sztuka towarzyszy większości z nas od dawna. Tym się wszyscy głównie zajmujemy w życiu i sprawia nam to ogromną przyjemność oraz satysfakcję. Nie ma nic lepszego niż bycie twórczym. Właściwie to też sposób na życie. To nasza pasja, jak również sposób zarabiania pieniędzy. Super sytuacja, żeby zarabiać na tym, co się lubi. Bajka.
Dominik: Najlepsze w byciu artystą jest to, że kiedy zdobędzie się już uznanie, można trollować krytyków. Moglibyśmy nagrać katastrofalnie kakofoniczną piosenkę, gdzie wszystko byłoby koszmarnie fałszywe i nierówne, a my wciąż upieralibyśmy się, że to sztuka. Gdyby któryś krytyk wyraził się niepochlebnie, zapytalibyśmy, czy czytał eseje T.S. Eliota i Pierre Bourdieu na temat smaku, stylu oraz tradycji. Wszyscy to kupują, bo nikt poza teoretykami literatury nie zna tych tekstów.
Jednak są tacy, co czytają. Dokończcie zdanie: Dobra muzyka to dla mnie…
Jednak są tacy, co czytają. Dokończcie zdanie: Dobra muzyka to dla mnie…
Zosia: To taka, która mnie w jakiś sposób porusza emocjonalnie. Może być smutno lub wesoło. Lubię bardzo dużo gatunków muzycznych.
Dominik: Przede wszystkim dobra muzyka to taka, która opowiada historię i wywołuje zamierzone przez autora emocje.
Jakie miejsce zajmuje muzyka w Waszym życiu?
Zosia: Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Część nas pochodzi z rodzin, w których większość członków to muzycy więc albo ktoś coś w domu grał, albo słuchał muzyki. U mnie muzyka leci non stop, różne gatunki od klasyki po rock'n'roll, a jak wychodzę z domu, to słucham na smartfonie w słuchawkach. Często też śpiewam w domu i układam piosenki. W sumie to chleb powszedni.
Domink: W domu zawsze była muzyka. Mój Tata jest zawodowym muzykiem, więc od małego byłem w dobrych rękach. Świat dźwięku otacza wszystko, czym się interesuję: gry wideo, języki, audiobooki, słuchowiska, kreskówki, a więc udźwiękowienie i dubbing. Muzyka gra prawie zawsze, co niekoniecznie jest dobre, jeśli absorbuje na tyle, że nie można się skupić na studiowaniu i pracy (śmiech).
Co czujecie, gdy stoicie na scenie? Co dają Wam spotkania z publicznością?
Zosia: To właśnie stanie na scenie jest najfajniejsze w byciu artystą scenicznym, pomimo zazwyczaj towarzyszącej nam tremy. To niestety taki skutek uboczny bycia na scenie. Jest też wiele innych doznań, które się z tym wiążą, czyli wspaniała zabawa, poczucie tworzenia za każdym razem czegoś innego, możliwość wyrażenia się tak na "tu i teraz". Tego nie da się niczym zastąpić. Każdy występ to zawsze coś nowego, oczywiście mieszczące się w jakiś ramach schematu, na których opierają się utwory, ale energia, która z nas wypływa, jest za każdym razem trochę inna. Dzięki temu muzyka żyje, a nie jest mechaniczna. Poza tym, osiągnęliśmy już ten etap bardzo ważny dla zespołu, że dograliśmy się muzycznie. Oznacza to, że rozumiemy się jako muzycy i gdy wychodzimy na scenę i zaczynamy grać to, wszystko do siebie pasuje. Gramy razem i to jest bardzo przyjemne doznanie. Robimy coś wspólnie i z tego wychodzi coś, co jest nawet strawne dla ucha, coś, co podoba się publiczności.
Dominik: Rozmawiałem kiedyś z koleżanką z innego zespołu i powiedziała mi, że nie pamięta większości najlepszych koncertów. Mam podobnie: jeżeli cały band przenika to samo czucie muzyki, rytm i energia, to zapomina się o wszystkim i muzyka sama płynie. Wchodzi się w ekstatyczny stan, w którym schematy, zagrywki i gamy grane w domu nagle znikają. Powstaje muzyka – taki mały soniczny cud życia. Szkoda tylko, że potem trzeba wykrzesać z siebie energię, aby zebrać sprzęt i wrócić do domu.
Po co ludziom muzyka?
Zosia: Nie wiem, po co ludziom muzyka, ale wiem, po co jest dla mnie. Jest sposobem wyrażania się, sposobem na pobudzenie, sposobem na relaks, czasem nawet sposobem wyładowania emocji, ale przede wszystkim jest ogromnym doznaniem artystycznym, estetycznym nawet duchowym, co już trudniej określić za pomocą słów.
Dominik: Tommy Emmanuel powiedział kiedyś, że pomimo wielkiej radości z wywoływania katharsis u publiki, zawsze przede wszystkim grał dla siebie. I coś w tym jest. Uwielbiamy pozwalać ludziom odpłynąć na wieczór do innej epoki i zapomnieć o tym, że jutro trzeba wstać do pracy i odebrać auto z warsztatu, ale przede wszystkim gramy dla siebie. Możemy jedynie mieć nadzieję, że to, co pozytywnie porusza nas, poruszy też innych. Show-biznes – robienie z muzyki widowiska, wygłupianie się, interakcja z publiką, pakowanie tej muzyki w przystępną dla ludzi formę – powstaje na bazie muzyki odfiltrowanej przez nas. Jeżeli nam podoba się to, co gramy, to istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że innym też się spodoba.
Jakie macie plany na najbliższą przyszłość?
Blueberry Hill: Chociaż lista jest długa, to przed nami najprzyjemniejsze: premiera singla! Równolegle pracujemy nad longplayem. Niebawem wrócimy do intensywnego grania koncertów oraz nagrywania kolejnych materiałów, o których nie chcemy za dużo zdradzić. To będzie niespodzianka.
Wobec tego wszyscy czekamy zarówno na koncerty, jak i na płytę. Dziękuję za rozmowę.
Wobec tego wszyscy czekamy zarówno na koncerty, jak i na płytę. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Fot.: Mariusz Konfiszer
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
Wokalistka to bardzo fałszywa osoba lubiąca się podbudować kosztem wyśmiania innych. Poszła na psychologię a zamiast tego powinna była pójść do psychologa. Smutna prawda nie jest hejtem, tylko smutną prawdą.
OdpowiedzUsuń