[rozmowa o książce] Michał Wiśniewski: Dziś nie proszę się nie tylko o miłość, ale też o przyjaźń czy akceptację



Kto z nas nie usłyszał choć raz w radiu piosenki "Powiedz" zespołu Ich Troje? W mniejszym lub większym stopniu zna ją każdy. Prawie każdy kojarzy też czerowonowłosego charyzmatycznego artystę ubranego w bogato zdobione stroje i o charakterystycznym głosie. Do dziś niektóre piosenki mają swoich wiernych fanów. Obecnie zespół obchodzi 27-lecie powstania, a sam wokalista Michał Wiśniewski w 2023 będzie obchodził 35 lat pracy artystycznej. Mnie zdecydował się opowiedzieć nieco więcej o sobie, o byciu artystą oraz o książce. Zapraszam na niezwykle ciekawą i emocjonalną rozmowę.

Michał Wiśniewski, Ich Troje wywiad

Michał Wiśniewski jakiego nie znamy. Czy jest coś, czego nie wiedzą o Panu fani a co chciałby Pan przekazać?

Michał Wiśniewski: Nie. Mam wiele tajemnic, które gdybym chciał wyjawić, to bym to zrobił. Każdy człowiek ma swoje tajemnice i chciałby je zatrzymać dla siebie z miliona powodów.

Kim jest Michał Wiśniewski?

Jako artysta Michał Wiśniewski jest bardem tworzącym klimat. Natomiast jako człowiek dążę do szczęścia. Teraz może, biorąc pod uwagę obecną sytuację, jestem człowiekiem pragnącym spokoju za oknem.

Doskonale to rozumiem. Razem z zespołem Ich Troje jest Pan na scenie już ponad pół wieku. Jaka jest recepta na długowieczność w branży muzycznej, w której trudno się utrzymać aż tak długo.

Chyba tak do końca nie ma na to recepty. Gdyby taka była, to myślę, że każdy by ją stosował. W przyszłym roku będzie 35 lat, od kiedy sam funkcjonuję na scenie, natomiast z Ich Troje obchodzimy w tym roku 27 lat działalności. Mówiąc szczerze, zastanawiałem się, czy jest coś, co mógłbym komuś przekazać w tym temacie. Stwierdziłem, że nie. Najważniejsze jest bycie sobą i robienie tego, co się naprawdę lubi oraz do czego jest się przekonanym.

Co wyróżnia zespół Ich Troje spośród innych zespołów w Pana przekonaniu?

Zespół Ich Troje wybrał drogę fabularyzowanego popu. Nie mieści się w żadnym ściśle określonym gatunku muzycznym. Myślę, że stwierdzenie, iż uprawiamy pewnego rodzaju musical byłoby na wyrost, ponieważ nie jesteśmy w stanie dla popkulturalnej publiczności tworzyć fabularyzowanej historii, która ma swój początek i koniec.

Z drogiej strony, gdybyśmy chcieli zdefiniować naszą twórczość, to do musicali byłoby nam najbliżej, ponieważ łączymy różne style muzyczne, co nie za bardzo podoba się krytykom, ale radzimy sobie z tym od początku działalności zespołu. Jako przykład mogę podać bardzo taneczny utwór pt. "Zawsze z tobą chciałbym być" czy "Prawo", od którego zespół zaczynał.

Uwielbiam tę piosenkę. Ostatnio znów do mnie wróciła i często sobie ją odtwarzam. A skoro już jesteśmy przy konkretnych utworach, to nie mogę nie zapytać, o czym jest "Powiedz". Do dziś się zastanawiam nad znaczeniem niektórych wersów.

Z jednej strony to być może dobrze. Jestem często pytany o "sępa miłości". Według mnie to jest ktoś, kto się prosi o miłość. Uważam, że byłem właśnie takim człowiekiem, dlatego pozwoliłem sobie napisać utwór, który przypomina mi, żebym nigdy nie prosił, nie żebrał o miłość. Może nie jest to zbyt trafne określenie, ale brak miłości to sytuacja, z którą walczyłem całe życie.

Jako że wychowywałem się w domu dziecka, zawsze cierpiałem na niedobór miłości. Jednak to zupełnie inny temat. Uważam, że w utworze zawarte jest pytanie, czy ktoś, kto musi prosić się o miłość, sam potrafi kochać w sytuacji, gdy nigdy nie był kochany.

Michał Wiśniewski, Ich Troje wywiad

Dobre pytanie.

Zadałem te pytanie profesorowi Zimbardo, z którym miałem okazję się spotkać kilka lat temu.

I co Panu odpowiedział?

Według niego nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Gdyby tak było, to on i jego badania nie byłyby potrzebne. Pytałem go też o to, czy tata był tchórzem, kiedy popełnił samobójstwo czy jednak był odważny, że to zrobił.

Są więc takie kwestie, które można wywnioskować na podstawie badań. Podobna sytuacja jest z pytaniem: czy nie potrafimy kochać, bo nie byliśmy kochani. Nie mamy pojęcia, jak wielkim kompromisem jest miłość.

Czego nauczyła Pana scena przez te ponad 30 lat funkcjonowania na niej?

(śmiech) Pokory. Biorę obecnie udział w takim przedsięwzięciu pt. "Tribute to Krzysztof Krawczyk". Nie chciałbym w tym miejscu urazić moich rodaków, ale wydaje mi się, że jesteśmy narodem, który docenia swoich artystów dopiero po śmierci.

To prawda.

W ciągu swoich „pięciu minut” sławy artysta jest uwielbiany, co nie podlega wątpliwości. To widać, słychać i czuć. Często porównuję to do uczestników reality show, czyli do tych zwykłych ludzi, którzy nagle stają się bohaterami swojej społeczności. Podobnie jest w przypadku artystów. Miałem te szczęście, że zespół Ich Troje nie był zespołem jednego przeboju, dlatego to wyglądało odrobinę inaczej. U Krawczyka było podobanie. Scena uczy pokory, kiedy nagle zostajemy ściągnięci na ziemię, bo kamery nagle gasną. Okazuje się, że nasz czas minął.

Co się wtedy dzieje z człowiekiem?

Dzieje się to, co z każdym człowiekiem, który potrzebuje atencji. Przyzwyczają się go do tego, co często porównuję do związku, małżeństwa. Kiedyś nagrałem piosenkę "Z nikim nie jest tak", w której jest taki dialog z Witoldem Dębickim, gdzie padają słowa: "żołądki nie są dobrym miejscem do hodowania motyli". Zastanawiające jest to, jak utrzymać ten stan w związku czy na scenie przez tyle lat.

No właśnie, jak?

Każdy ma na to inną receptę, dlatego możemy oglądać jubileusze 50-lecia bycia razem i rozwody po 5 latach małżeństwem. Podobnie jest z artystami. Niektórzy będą zawsze wielkimi artystami. Ich te na te "pięć minut" sławy nie dotyczy. Bez względu na branżę, ten "golden moment" zdarza się raz w życiu.

I trzeba go dobrze wykorzystać.

Z tym mamy wielką trudność, ponieważ człowiek musi popełniać błędy, żeby się czegoś nauczyć. Najczęściej jednak uczymy się na własnych, a nie na cudzych błędach. Każdy płaci za to jakąś cenę, jak Michael Jackson czy Rysiek Riedel, który stał się ikoną, ale zapłacił za to ogromną cenę. Nie wiem, czy w tej sytuacji warto płacić za sławę.

Co oznacza dla Pana bycie artystą? Kim przede wszystkim powinien być artysta?

Człowiekiem przede wszystkim. Bardzo trudne pytanie. Poznałem w tej branży ludzi zacnych, ale też ludzi zawistnych oraz przyjaciół. Każda z tych historii jest inna. Jednym artystom wystarczy akceptacja branży muzycznej, drugim akceptacja publiczności, trzeci artysta połączy jedno z drugim. Ostatecznie, czy nas ktoś kocha czy nie, okazuje się dopiero na końcu, a nie na początku.

To jest tak jak z przyjaciółmi – ich się sprawdza w trudnych chwilach. Wtedy dowiadujemy się, kto zostaje. Każdy też inaczej reaguje. Ta autodegeneracja szczególnie z "Klubu 27", skądś się wzięła. Ci artyści nie poradzili sobie z sukcesem. Nie zdążyli dorosnąć, a już nie żyli. Ich wizerunek będzie się pojawiał na moich koszulkach do końca życia.

Michael Jackson i Whitney Huston tak samo…

Tak. Tylko, że oni tworzyli historię. Jackson zmienił muzykę. Na naszym rodzimym podwórku też jest kilka osób, które przeszły do historii muzyki jako ikony. Może nie każda z tych osób osiągnęła gigantyczny sukces, ale niewątpliwie są ikonami w swoim gatunku.

Biorąc pod uwagę moją historię, muszę stwierdzić, że cieszę się, iż w ogóle żyję. Nie jestem jakoś specjalnie przywiązany do życia, ale udało mi się przetrwać.

Myślał Pan o tym, co by było, gdyby jednak się nie udało z zespołem Ich Troje?

Może byłbym tramwajarzem, bo chciałem nim zostać. Chciałem jeździć tramwajem, spotykać ludzi, rozmawiać z nimi. W końcu nie spełniłem swojego marzenia, chociaż raz pojechałem tramwajem. Ostatecznie zostałem pilotem, ale mam jeszcze szansę i na tamto.

Michał Wiśniewski, Ich Troje wywiad

Jakie towarzyszą Panu emocje, gdy wchodzi Pan na scenę?

Bardzo dobre pytanie. To jest trochę tak jak z tym kochaniem. Myślę o tym, czy nie chcę zawieść siebie czy publiczności. Ogólnie rzecz biorąc występuję dla ludzi i to od nich czerpię energię. Jednak tak naprawdę gram dla siebie.

Moja domena brzmi: "zakładaj maseczkę sobie, a później dziecku", bo jak już ciebie nie będzie, to nie będzie miał kto jemu tej maseczki założyć.

Na scenie jest bardzo podobnie. Jeśli ty będziesz zadowolony z tego, co zrobiłeś, to publiczność musi być zadowolona.

Czy muzyka w Pana przypadku jest ucieczką od rzeczywistości, czy jednak jej zaklinaniem?

Dla mnie muzyka to forma autoterapii. Jeśli, oczywiście, podchodzi się do tego z dystansem. Gdyby nie to, że potrafię trzymać dystans do tego, co zrobiłem, to już dawno kupiłbym bilet na urlop z tego świata.

Trzeba w tym miejscu zadać pytanie, dlaczego zorganizowałem swój własny pogrzeb na planie teledysku do utworu "Czerń i biel". Chciałem mieć już to za sobą i darować sobie zastanawianie się nad tym, co będzie potem. To jest też tak, jak odpowiedź na pytanie: czego w życiu żałujemy. Odpowiedź jest prosta: czegokolwiek byśmy w życiu nie żałowali, to i tak nie jesteśmy w stanie cofnąć czasu.

To prawda. Co Pan lubi w swojej pracy a co Pana drażni?

Kocham ludzi. Zawsze byli dla mnie baterią. Nieważne, czy to była wychowawca z domu dziecka, która przynosiła z domu czekoladę i dawała kosteczkę, czy to był sympatyczny sprzedawca na ryneczku bałuckim, który sprzedawał mi pietruszkę. Zawsze poszukuję w ludziach dobra. Każdy z nas ma to samo. Jeśli pójdzie Pani na ryneczek po pomidory, to ktoś może Pani spojrzeć w oczy i spowodować tym gestem, że Pani dzień będzie zupełnie inny. Staram się więc być dobrym człowiekiem i przekazywać dalej otrzymaną od ludzi energię.

Czy scena spełnia Pana marzenia o byciu gwiazdą? Czy jednak inaczej Pan sobie wyobrażał bycie na świeczniku?

Wie Pani co, gwiazdy to są na niebie. Ja jestem osobą powszechnie znaną. Ale nie nazwałbym się gwiazdą. Gwiazda kojarzy mi się z Hollywood, oczywiście najbardziej z niebem, ale rozumiem, że ogólnie mówiąc, to osoba, która jest jak księżniczka z bajki.

Człowiek, który ma więcej niż dwie szare komórki, zdaje sobie sprawę, że jesteśmy tylko ludźmi. Nieważne czy nazywamy się Michael Jackson, Michał Wiśniewski, Sandra Bullock czy Robin Williams. Nagle bowiem się okazuje, że świetny aktor komediowy popełnia samobójstwo, a przecież całe życie powinien być uśmiechnięty. Ale czy on sam się postrzegał jako gwiazda? Chyba nie do końca. Każdy z nas, gwiazd jest przede wszystkim człowiekiem, powszechnie znanym i to jedyne, co nas wyróżnia.

Michał Wiśniewski, Ich Troje wywiad

Co Panu zabrała popularność? A może coś Pan zyskał dzięki niej?

Przede wszystkim zyskałem więcej ludzi do ładowania baterii, ale straciłem prywatność. Nawiązując do programu "Jestem jakim jestem" i do zarzutów typu: "przecież zgodziłeś się na program", odpowiadam: oczywiście, że się zgodziłem, bo już dawno tej prywatności nie miałem. Nie zdradziłem tam więcej niż o mnie napisano. Odkąd pamiętamy, świat bazował na plotkach. Żeby nie plotkowano, trzeba by zamknąć taboidy.

Czy ten program miał wpływ na Pana przyszłe życie?

Żadnego. Przyniósł mi tylko złotówki. Pokazywanie 22 minut z nagranych 48 h to olbrzymia trudność. Nie da się poznać człowieka.

A gdyby teraz zaproponowano Panu udział w podobnym formacie, wystąpiłby Pan czy jednak nie?

Nie mówię nie. Ogólnie rzecz biorąc ten program powinien powstać nie wtedy, tylko dzisiaj. Miał być wzorowany na Osbourne’ach, czyli na "gwieździe", która najlepsze czasy ma za sobą, teraz ma fantastyczną rodzinę, bo żyją i szanują go.

"Jestem jaki jestem" powstał za wcześnie, ale Polska zobaczyła, jak żyje człowiek, któremu wydawało się, że złapał Pana Boga za nogi. Życie to jednak zweryfikowało. Nie przywiązuję do tego specjalnego wagi.

Pamięta Pan siebie jako artystę sprzed 25 lat? Jaki Pan był wtedy, a jaki jest teraz?

Wtedy byłem bardziej zakręcony, a teraz stałem się dojrzały. Wtedy to był zwariowany czas i nie potrafiliśmy korzystać z sukcesu. Oczywiście staram się nie wypowiadać za wszystkich. Jeśli są jakieś szlachetne wyjątki, to zacnie.

Kiedy wstępował Pan do show-biznesu, to miał Pan o nim jakieś wyobrażenie? Czy coś Pana rozczarowało, zbudowało jako człowieka a może przytłoczyło?

Tutaj jest jak wszędzie. Zawiść ludzka nie zna granic, jak mawiał klasyk. Dlatego usuwam niektórych ludzi z mojego życia. Bardzo długo starałem się walczyć o względy innych, ale później mi na szczęście przeszło. Dziś nie proszę się nie tylko o miłość, ale też o przyjaźń czy akceptację.

W takim razie o co Pan dzisiaj walczy?

O ogólnie pojęte szczęście, czyli o to, żeby moja rodzina była zdrowa, szczęśliwa i żeby niczego im nie brakowało w miarę moich możliwości. Uważam, że mi się to bardzo dobrze udaje.

W takim razie gratuluje.

Bardzo dziękuję.

Zespół Ich Troje mimo swoich trudnych początków wdarł się przebojem do show-biznesu i ludzkich umysłów. Gdyby miał Pan teraz zaczynać z tymi samymi utworami, uważa Pan, że byłoby łatwiej osiągnąć sukces? Czy wtedy jednak było trudniej?

Zależy od tego, jak się na to spojrzy. Świat się zmienia na szczęście i mam nadzieję, że jako zespół pobudziliśmy w ludziach odrobinę kreatywności. Dzisiaj niezależnie czy mamy do czynienia z artystami hip-hopowymi, czy grającymi rock lub pop, to każdy z nich robi duże przedstawienie. Jako Ich Troje rozpoczęliśmy z dużą pompą. Wprowadziliśmy tancerzy na scenę, co nie znaczy, że wszystkie zespoły rockowe muszą mieć tancerzy. Jednak dodaliśmy do naszych występów różnego rodzaju zabiegi wizualne, aby te show było kompletne.

Skąd Pan czerpał inspiracje do stworzenia tych pięknych strojów. Kto je szył?

Grzesiu Kacperek projektował moje stroje całe życie. Trzeba jednak powiedzieć, że tak naprawdę nie otwieraliśmy otwartych drzwi, tylko od razu widać, że zaczerpnęliśmy z musicalu. Teraz już nie szyjemy strojów na taką skalę, ale w dalszym ciągu mamy ze sobą kontakt i jak tylko jest okazja, to zwracam się do niego.

Czy stroje były szyte pod konkretny utwór? Czy jednak stanowiły jedynie wytwór wyobraźni projektanta?

W większości przypadków tak, ale nie wszystkie. Wiele kostiumów szyło się "z myślą o…". Są one elementem zespołu. Jednak Michał Wiśniewski koncentruje się przede wszystkim na obcowaniu z ludźmi, natomiast kostiumy są jedynie dodatkiem.

Co sprawia Panu największą radość w życiu prywatnym i zawodowym?

Będę nudny. Żona i dzieci. Rodzina to nasza odskocznia, kawałek "normalności", którą mamy.

Czytałam biografię zespołu i zastanawiam się, dlaczego jako autorka na okładce nie została uwzględniona jedna z kluczowych wokalistek zespołu, Justyna Majkowska?

W momencie powstawania książki zespół składał się z Jacka, mnie i Ani. Ich Troje to również Magda, z którą nie mamy dobrych stosunków i nie współpracujemy ze sobą. Ona nie pojawia się w szeregach zespołu od 2012 roku. Jednak jest częścią naszej historii. Justyna natomiast była obecna na jubileuszu Ich Troje w Mrągowie. Jest z nami zawsze. Jednak muszę zaznaczyć, że Justynka była najkrócej ze wszystkich wokalistek zespołu. Dlatego też nie jest współautorką książki, natomiast w moim sercu jest na zawsze, ponieważ przeżyliśmy wspaniałe wspólne chwile w zespole i pewnie jeszcze niejedno przeżyjemy. Przecież to nie jest koniec tej historii.

Michał Wiśniewski, Ich Troje wywiad

Skoro to nie jest koniec, to czym ta książka jest? Pamiętnikiem czy oczyszczeniem?

Czysta autobiografia. Pamiętam, kiedy moja mama wydała "Dziewczynkę z kieliszkami" i zostawiła pewne rzeczy dla siebie. Prawdziwe oczyszczenie powstałoby wtedy, jeśli wydarzenia powiązalibyśmy z tym, co się działo w tym czasie u ludzi. Nie da się do końca oddzielić życia prywatnego od zawodowego. Te dwie sfery zawsze się mieszają. Dlatego czytającym może się wydawać, że autobiografia jest niekompletna. Nie wytłumaczymy wszystkiego do końca, nie zdradzając przy tym prywatnych tajemnic. Nie mamy jednak zamiaru tego robić.

Pamięta Pan sam moment powstania pomysłu na tę książkę?

Myśleliśmy o tym od 20 lat. Pierwsza biografia zespołu powstała po 5 latach istnienia Ich Troje. Autorem jest Andrzej Grabowski. Opublikował ją w 2001 roku, czyli w momencie naszego największego sukcesu. Myślę, że w naszym przypadku i przy takiej ilości fanów, biografia powinna się ukazywać co 5 lat, ponieważ jest o czym pisać. Postaramy się uzupełniać to, co już zostało napisane.

Czyli za kolejne 5 lat możemy się spodziewać kolejnej części? Czy szybciej?

Może nawet szybciej, ponieważ jest nad czym pracować. Kiedy czytam książkę teraz, to brakuje mi tam wielu rzeczy.

Mnie też.

Tak, tylko za każdym razem jest to pewnego rodzaju kompromis. Nie da się zamknąć czyjejś biografii, podobnie w półtoragodzinnym filmie.

Jak długo pracowaliście nad powstawaniem książki?

Za długo. Bo jedna rzecz to jest rozmowa z członkami zespołu, a druga z kimś, kto zna zespół.

Co stanowiło największą trudność podczas tworzenia biografii?

Największą trudnością było ograniczanie się, czyli nietłumaczenie, dlaczego musiało do czegoś dojść. Według mnie to zupełnie inna książka. Natomiast ja piszę swoją historię, która z pewnością za mojego szacownego życia z pewnością się nie ukaże. Jeśli bowiem ktoś robi rozliczenie ze swoim życiem, karierą i chce to zrobić uczciwie, to musi napisać prawdę. W tej książce, którą państwo teraz będą czytać znajdziecie więc kłamstwo konieczne, czyli niedopowiedzenia. Jak w wierszu Tucholskiego "Wieczorami cela jest pełna słońca".

Dla kogo ta książka powstała? Dla Was jako zespołu, czy jednak dla fanów?

Chcieliśmy skorzystać z okazji, żeby nie zapomnieć szczegółów z tamtego okresu. Dlatego uważam, że raczej dla nas. Jeśli jednak robimy coś dla siebie, to dla fanów też będzie to ciekawe. Wydaje mi się, że książka jest bardzo uczciwa.

Jak już postawiliście ostatnią kropkę, to co poczuliście?

Zawsze jak kończę projekt, czuję ulgę. O radości mówić nie mogę, ponieważ nie lubię dewaluować swoich projektów. Gdyby to ode mnie zależało, to książka, czyli fakty w niej zawarte musiałyby być połączone z tym, co nosimy w sercu. Natomiast to jest książka o faktach, a czasami są one niewystarczające. To jest książka o tym, jak napisał Andrzej Wawrzyniak w tekście "Do spraw przyziemnych", "życie pobiera cło nie tylko od porażek, ale również od sukcesów". Ludziom bardzo często się wydaje, co jest mylne, że płacimy tylko za porażki.

Jak Pan w takim razie definiuje słowo sukces?

Sukces to połączenie satysfakcji z robienia tego, co się bardzo lubi z niezależnością finansową. I w tym kontekście Ich Troje osiągnęło olbrzymi sukces. Rynek się tak bardzo zmienił, że będzie on trudny do pobicia. Jest zbyt wielu artystów.

Inną sprawą natomiast jest czynnik ludzki. To jest tak, jak w lotnictwie: błędów technicznych jest niewiele. To właśnie ten czynnik ludzki najczęściej zawodzi. Możemy mieć najbardziej nowoczesny samolot na świecie, ale człowiek potrafi wszystko sp***ć.

Jakby Pan ocenił obecny show-biznes?

Z jednej strony teraz jest prościej, ale też trudniej. Dzisiaj każdy może opublikować piosenkę. Kanał na YT ma większy zasięg niż telewizja. Contentu jest tak wiele, że z pewnością pewne grupy artystów mają trudniej, ale jak to mówił Młynarski: "przyjdzie walec i wyrówna". Ten kto ma sobie poradzić, to sobie poradzi.

Co nas czeka w najbliższej przyszłości, jeśli chodzi o zespół Ich Troje?

Ciężko mi powiedzieć. Na pewno przyjdzie nam coś wspólnie nagrać, ale nie planuje już żadnych wydawnictw. Skończyliśmy płytę "Projekt X" i kiedy posłucha Pani początku i końca, to zorientuje się Pani, że projekt pt. „album”, czyli wspólne nagrania, się wyczerpał. Koncerty, nagrywanie piosenek jak najbardziej jest realne, ale spinanie tego w specjalną całość już nie. Ten etap dla Ich Troje się skończył.

Natomiast nie odbieram sobie prawa nagrywania z Anią czy z Justynką a nawet wspólnie czy pod szyldem Ich Troje pojedynczych utworów. Nagraliśmy łączne 170 utworów. Z moimi solowymi płytami w swoim repertuarze mam tych albumów 20. Proszę mi wierzyć, że co miałem do przekazania – przekazałem. Od czasu do czasu staram się coś jeszcze dopowiedzieć, jeżeli wydaje mi się, że jest to ważne lub gdy mam ochotę na jakiś muzyczny żart czy poważny temat. Natomiast nie mam ciśnienia.

Uważam, że nawet gdyby nie powstało już nic nowego, to zespół będzie miał radość z koncertowania do końca życia. Widzimy to podczas koncertów akustycznych. Praktycznie możemy planować już ich czwartą część, ponieważ na takich wydarzeniach gramy zawsze 24 utwory, z czego osiem to największe przeboje, a szesnaście wymienianych podczas kolejnych koncertów. Wiadomo, że ze względu na duże imprezy plenerowe, niektóre utwory nigdy nie były grane na koncertach. Akustycznie możemy sobie na to pozwolić, a ludzie wracają, żeby ich posłuchać. W końcu mamy szansę być blisko tej publiczności, a nie grać plenery po dwadzieścia czy trzydzieści tysięcy ludzi. To nam sprawia bardzo dużą przyjemność. Dużo wody upłynie, zanim nie będziemy mieli co grać.

Dziękuję bardzo za poświęcony mi czas.

Ja również dziękuję. Było mi bardzo miło.

Rozmawiała 


Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.

Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!

Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.

Komentarze

  1. Może i Majkowska była najkrócej w zespole, ale była trzonem i zapalnikiem tego wielkiego sukcesu Ich troje. Niesamowity głos i duet z Wiśniewskim. Z żadną inna wokalistką nie potrafi do dziś tak śpiewać jak z Nią, choćby koncert w Mrągowie to potwierdził - świetni razem, po latach.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz


Wyróżnione recenzje