[recenzja filmu] "Znachor", jakiego nie znaliśmy, czyli kilka słów o produkcji Netflixa
O tym filmie dyskutowało się jeszcze na długo przed premierą w Netflix. Nikt nie obejrzał, ale wyrok został wydany! Będzie beznadziejny – narzekali. Zastanawiali się, po co robić ekranizację, skoro wszyscy znają tę opowieść z produkcji Hoffmana, która swoją premierę miała w 1982 roku? Przecież Jerzego Bińczyckiego nikt nie przebije. I to jest oczywiste. Tamten film jest świetny, ma swój klimat, wybitne kreacje aktorskie, ale… ma już 40 lat. W tym czasie kino się zmieniło, światopogląd się zmienił, ludzi się zmienili. Świat ma swoje, zupełnie inne problemy. O wielu rzeczach dopiero się dowiadujemy. Zaczynamy rozumieć zjawiska, których wcześniej nikt nie poruszał. Dlatego właśnie tworzy się filmy, odkrywa daną historię na nowo, odświeża. W przeciwnym razie rozwój zatrzymałby się na początku XX w. Niczego byśmy się nie nauczyli.
I chyba dlatego właśnie powstają takie filmy jak "Znachor". Najbardziej lubimy przecież opowieści dobrze nam znane. Tak było, jest i będzie. To zupełnie inna opowieść od tej sprzed czterech dekad, a nie wspominając o tej z 1937 roku, którą pewnie niewiele z nas widziało.
Reżyser stworzył obraz człowieka ogarniętego niepamięcią. Wybitny lekarz z wydawałoby się szczęśliwą rodziną u boku, w jednej chwili traci wszystko. Zaczyna się dla niego zupełnie nowy rozdział życia. To nowe życie, tułacza, poszukiwacza owładniętego tęsknotą sam nie wie, za czym. Tak często wypowiadane przez Leszka Lichotę słowa: "nie wiem, nie pamiętam" dosłownie wbijają się widzowi w pamięć. W tej sytuacji trudno znaleźć coś pozytywnego, ale Antoni Kosiba próbuje. Spotyka na swojej drodze dwie kobiety: Zośkę (w tej roli genialna Anna Szymańczyk) oraz Marysię, dawno utraconą, ukochaną córkę, o której istnieniu nie ma pojęcia – przecież stracił pamięć (wciela się w nią Maria Kowalska). To Radoliszki okazały się dla Kosiby miejscem nadziei na lepszą przyszłość, którą zapragnął zbudować od nowa. To podstawowa różnica między bohaterem wykreowanym przez Jerzego Hoffmana – ascetą, samotnikiem z wyboru a "nowym" Antonim pragnącym szczęścia, stabilizacji, spokoju, którego właśnie mieliśmy okazję poznać.
W tej odsłonie Netflixowej produkcji do głosu dochodzi wiele nowych postaci, a znane nam z poprzedniej wersji, jak chociażby doktor Dobraniecki zyskuje głos, nadając filmowi dużo większy rozmach i znaczenie na miarę czasów, w którym powstał. Do tego dochodzi genialny klimat regionu, niezwykle ważne postaci kobiece oraz walka o władzę w środowisku medycznym.
Te wszystkie wątki przeplatają się ze sobą w sposób tak dynamiczny, że widz musi naprawdę skupić swoją uwagę, aby nie stracić nic z przedstawionych sytuacji. Marysia bowiem nie jest już tą samą skromną i wpisaną w wiejską mentalną dziewczyną. Zamiast tego pokazuje siłę, determinację, ogromną jak na swój wiek dojrzałość. Potrafi i chce zawalczyć o marzenia, o własne przekonania. Dla młodego hrabiego Czyńskiego staje się wręcz moralizatorką, która w sposób dosłowny, ale też nieprzytłaczający widza czy bohatera przesadnym nadęciem pokazuje rzeczywistość, prawdę, wyzysk biedoty ku wygodzie bogatych oraz różnice klasowe, czego on jako przyszły dziedzic majątku zdaje się nie zauważać. Trudno się jednak dziwić, ponieważ chowany pod kloszem arystokrata nie przywykł do widoku biedy, ciężkiej pracy. Dotąd był niczym salonowa lalka żyjąca według ustalonych konwenansów, zasad oraz etykiety. Marysia więc daje mu pretekst do zmiany. Jest jego fascynacją prowadzącą do wewnętrznej przemiany bohatera. Tutaj należą się ogromne gratulacje Ignacemu Lissowi kreującemu postać Leszka – lekkoducha z głową w chmurach o dość urokliwym charakterze i sposobie bycia oderwanego od rzeczywistości młodego łobuziaka. Fajnie, że ten wątek zyskał nowe, świeże oblicze tak różne o poprzedniej ekranizacji utrzymanej w nieco cukierkowym charakterze ładnej dziewczyny i ładnego chłopca.
Inną, dość istotną kwestią jest niezwykle istotny i świetnie rozbudowany wątek doktora Dobranieckiego (w tej roli Mirosław Haniszewski). To tutaj zdecydowanie najczarniejszy charakter, którego wiele osób może nie rozpoznać w pierwszych scenach, ale też nie polubić. Film dość dosłownie pokazuje, w jaki sposób lekarz cieszący się zaufaniem publicznym w szale ślepej zazdrości martwi się jedynie o własne dobro, zaszczyty oraz rozgłos. Daje to do zrozumienia, jak daleko człowiek jest w stanie się posunąć, aby osiągnąć cel. A w sytuacji podbramkowej posuwa się do czynów najstraszniejszych. Kłamstwo zwyczajnie Dobranieckiemu nie jest obce. W łatwy sposób uległ pysze, obłudzie oraz własnej próżności dla dobra materialnych, ale też medialnych korzyści. Aż strach pomyśleć, co bym zrobiła, gdybym spotkała takiego Dobranieckiego na swojej drodze. Na szczęście dla kontrastu pokazano zgoła inną postawę innego medyka, a zakończenie słynnej sceny trepanacji czaszki niejednego z pewnością zdziwi i napawa optymizmem.
"Znachor" w pewnym sensie obala również stereotypy w kontekście stosunków polsko-żydowskich. Od lat wpaja nam się, że te dwa narody serdecznie się nienawidzą, a tutaj jak widać panuje między właścicielem gospody a okolicznymi mieszkańcami pełna zgoda i harmonia. Ma on nawet dość pozytywny wpływ na decyzję Marysi. Pozwala wierzyć, że przyjaźń między różnymi nacjami jednak istnieje.
Mimo ważnych tematów poruszanych w obrazie Gazdy nie zabrakło też wątków romantyczno-humorystycznych za sprawą wprowadzonej przez scenarzystów nowej postaci Zosi, która w przezabawny sposób ukazała wady niektórych grup społecznych. Była jednocześnie pełna uszczypliwości, ale też kąśliwości, aby na końcu ukazać się jako kobieta również poszukująca miłości i romantycznych uniesień. Jeśli więc czekacie na wątki komediowe, tutaj znajdziecie ich bez liku.
Wiejskie chaty, klimat tamtejszych czasów, przyśpiewki ludowych pieśni, powolna akcja dająca czas na przemyślenie tego, co się przed chwilą usłyszało, a do tego mnóstwo zabawnych dialogów prowadzi do refleksji nad wartością ludzkiego życia oraz pamięci o przeszłości, nad miłością do dziecka. Wszystko to opakowane w niezwykle optymistyczną historię, której zakończenie przyszło nieco zbyt szybko, ale z pewnością ma się wrażenie, że dopełnia całości tej opowieści.
Recenzowała
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
Komentarze
Prześlij komentarz