[rozmowa o książce] Aleksandra Fila-Jankowska: Mam nadzieję, że dla dużej części ludzi przyszłość przyniesie więcej bezpośredniego kontaktu

Wywiad z Aleksandrą Fila-Jankowską – Poznaj tajemnice sukcesu autorki "Rysy na tęczy"

Odkryj kulisy twórczości Aleksandry Fila-Jankowskiej w naszym ekskluzywnym wywiadzie. Dowiedz się, co inspiruje autorkę bestsellerowej książki "Rysy na tęczy" oraz jakie wyzwania stoją przed pisarzem. Ta rozmowa odsłoni jej pasje, proces pisarski i najnowsze plany literackie.
__________

Aleksandra Fila-Jankowska – profesor sopockiego wydziału Uniwersytetu SWPS. Zawodowo zajmuje się utajonymi obszarami funkcjonowania człowieka. Posiada wykształcenie psychologiczne, matematyczne i pedagogiczne. Pracowała na Uniwersytecie Pomorskim, Uniwersytecie Gdańskim oraz jako kurator zawodowy w sądzie. Od kilku lat pisze książki science fiction ugruntowane w psychologii, czego przykładem są dwie z nich, o których rozmawiamy, czyli "Rysy na tęczy" i "Frekwencja 350. Natura kryształu". Autorka opowiada mi o głębokiej analizie psychologicznej człowieka, jaką w nich zawarła oraz o istocie psychologii oraz nowej technologii w naszym życiu.


Aleksandra Fila-Jankowska wywiad

Pan Aleksandro, jako wykładowca akademicki zajmuje się Pani utajonymi obszarami funkcjonowania człowieka. Co to dokładnie oznacza i jak się to ma do wydanych przez Panią książek?

Aleksandra Fila-Jankowska: Utajone postawy, przekonania, czy zachowania to takie, których albo nie chcemy prezentować innym, albo sami nie zdajemy sobie z nich sprawy, albo jedno i drugie – w każdym razie zwykle słabo je sobie uświadamiamy. Żeby je wykryć nie wystarczą typowe testy psychologiczne (czyli takie, w których osoba odpowiada na pytania kwestionariuszy i wie, lub domyśla się, co jest mierzone). Wykorzystuje się natomiast zadania pozornie niezwiązane celem pomiaru. A celem bywają obszary wrażliwe, wstydliwe czy wzbudzające obawę przed osądem społecznym. Badany nie zdaje sobie sprawy, że, robiąc jedno, odsłania drugie. Oczywiście wszystko musi odbywać się etycznie.

Do wydanych przeze mnie książek ma się to tak, że moi bohaterowie – poprzez szczególne okoliczności, jakie stwarza kontakt z bardziej rozwiniętą cywilizacją – mają szansę pełnego uświadomienia sobie utajonych deficytów i dokonania próby ich uzdrowienia.

Jest Pani jednocześnie psychologiem, pedagogiem i matematykiem. Który z kierunków jest dla Pani najważniejszy?

Psychologia oczywiście, bo pracuję w tym zawodzie (choć nie jako terapeutka, ale wykładowczyni). Ale doświadczenia zebrane na pozostałych kierunkach bardzo cenię – były istotne na różnych etapach mojego życia i obecnie też z nich korzystam.

Proszę podać podstawowe różnice między psychologią a pedagogiką?

To dwie nauki społeczne, ale psychologia zajmuje się opisem, wyjaśnianiem i przewidywaniem szeroko pojętych zachowań ludzi, próbując też je korygować, natomiast pedagogika odnosi się konkretnie do edukacji, czyli kształcenia i wychowywania (głównie dzieci i młodzieży).

W praktyce pedagodzy to nauczyciele i wychowawcy, którzy wspierają w wyzwaniach związanych ze szkołą i dorastaniem, a psychologowie to najczęściej diagności i terapeuci, którzy pomagają w szerszej gamie problemów, także relacyjnych.

Co według Pani sprawia, że powieści science fiction cieszą się tak dużą popularnością wśród czytelników?

Nie zdawałam sobie sprawy z dużej popularności, ale to dobra wiadomość. Science fiction wydaje się bardziej męskim gatunkiem (zwykle sporo tu pracy wyobraźnią przy zgłębianiu nowych światów, za to mało emocji), zaś kobiety (które podobno czytają teraz więcej) często piszą mi w opiniach: "Z reguły nie lubię tego typu literatury, ale ta ma na szczęście silny wątek romantyczny…".

Popularność SF może wynikać z potrzeby wglądu w możliwą przyszłość (o ile czytelnik zaufa, że autor jest dobrym futurystą). Gdyby pytać dalej: "a po co?", to pewnie gdzieś tam u spodu można by trafić na bardzo ważną dla człowieka potrzebę kontroli nad tym, co może nas spotykać. Zatem jeśli da się coś przewidzieć, to być może da się temu zapobiec.

Innych w SF pociągają te nowo kreowane światy, nie tylko jako trening umysłu, ale też jako odskocznia od męczącej współczesności. Są też z pewnością inne motywy – te militarne, mające związek z potrzebą mocy (sporo SF to nawalanki bronią coraz silniejszego rażenia, przeniesione w kosmos). Są też z pewnością tacy, którzy przeczuwają (albo marzą o tym), że nie jesteśmy sami we wszechświecie i próbują sobie wyobrazić, jak wyglądałby kontakt z inną cywilizacją kosmiczną.

Jakie tematy w tego typu powieściach najczęściej przyciągają uwagę młodych czytelników?

Tych mnie znanych przyciąga nadzieja na przygodę, na ekscytujące doświadczenia w bardziej zaawansowanych światach, chęć oderwania się od "przyziemności", chęć przyjrzenia się człowiekowi w pełni jego potencjału, bardziej rozwiniętemu w sferze nauki, zgłębiającemu zagadki kosmosu, który wciąż fascynuje swoją tajemniczością.

Wielu chciałoby poczuć, jak to jest być odkrywcą planet z inteligentnym życiem, czy podróżnikiem pośród gwiazd (jeszcze niedostępnych, więc intrygujących). Spora część SF to też postapokalipsa, czyli opis sytuacji po trzebiącej ludzkość katastrofie. Ale tu niewiele mam do powiedzenia, bo to nie moja bajka.

W jaki sposób współczesne wydarzenia i odkrycia naukowe wpływają na popularność gatunku?

Tu pewnie trzeba by się zwrócić do jakiegoś mechanika kwantowego. Ja spostrzegam teraz sporo wątków związanych z przeskokami międzywymiarowymi (w oparciu o teorię multiversum Everetta, choć ona nie jest nowa, ale nabiera popularności). Podróże w czasie, w tym paradoks bliźniąt Einsteina, wciąż jest obecny w powieściach.

Mnożą się pomysły na przekraczanie prędkości światła (od klasycznego już "Star Treka" po liczne mutacje tamtejszego "warpa"). Tu Einstein by się oburzył, bo przekroczenie "c" uważał za niemożliwe, ale tzw. wormhole, czyli tunel czasoprzestrzenny (skądinąd zasymulowany ostatnio w komputerze kwantowym), już akceptował.

Zapuszczam się w niebezpieczne tereny, bo nie jestem fizykiem. Bozony Higgsa, splątanie kwantowe to z pewnością wdzięczne tematy dla powieści SF, ale jeszcze bardziej na topie jest teraz szybko rozwijająca się sztuczna inteligencja. Mnie osobiście intryguje styk świadomości (obserwatora) i realiów kwantowych (cząstka zachowuje się jak hybryda wielu możliwych stanów i dopiero ingerencja obserwatora wydobywa konkretny stan – np. żywego lub martwego kota Schrödingera). Upraszczam trochę, ale i tak daje to obserwatorowi spore możliwości.

Jakie zmiany w preferencjach czytelniczych dotyczących science fiction zaobserwowała Pani na przestrzeni ostatnich lat?

Wydaje mi się, że dawne SF niosło więcej optymizmu – fascynację odkryciami naukowymi, pomysły na ambitną eksplorację kosmosu, nie bez sensacji i konfliktów, żeby nie było nudno, ale jednak przeważał klimat ekscytacji nowością, tajemnicy do odsłonięcia i zagadek do rozwiązania. Więcej było współpracy między cywilizacjami, niż wyniszczania. Obecnie sporo jest wątków zagłady – po wojnie nuklearnej, katastrofie ekologicznej, czy pandemii, gdzie niedobitki ludzi starają się przetrwać. Ale może patrzę przez pryzmat własnych oczekiwań. Pytanie dotyczyło preferencji czytelniczych, ale myślę, że zależność jest cyrkularna – preferencje czytelników kształtują też to, co się w literaturze pojawia i rozwija.

Aleksandra Fila-Jankowska wywiad

A może zwyczajnie nasza wyobraźnia zmierza w zupełnie innym kierunku niż dotychczas? Czego wobec tego oczekujemy od książek w ogóle?

Na to pytanie nie tak łatwo odpowiedzieć. Bo najszybciej nasuwa się odpowiedź: oczekujemy rozrywki. Oderwania od naszej rzeczywistości, często zbyt dobrze już nam znanej, obciążającej czy nużącej. Chcemy testować inne rzeczywistości w bezpiecznych warunkach – czyli na kartach powieści. Ale taki "test" każdy przeprowadza po swojemu. Bo często szukamy bohaterów, którzy są podobni do nas – przeżywają podobne rozterki, wzruszenia i dramaty, a kontakt z nimi daje poczucie, że ktoś nas rozumie.

Czasem bohater pokazuje drogę wyjścia z kryzysu, albo miewa jeszcze gorzej niż my i to bywa pocieszające (słynny psychologiczny mechanizm porównań w dół, który podnosi naszą "zwichniętą" chwilowo samoocenę). Szczęście ulubionych bohaterów buduje w nas nadzieję. Sceny, które wzbudzają w nas emocje – pozytywne i negatywne – pozwalają nam dowiedzieć się czegoś o sobie, a czasem coś mocno przeżyć i przepracować w tym wirtualnym świecie.

Na przykład można się przekonać, że nigdy byśmy nie postąpili jak konkretna postać, bo doświadczamy skutków poprzez współodczuwanie z nią – na szczęście tylko na kartach powieści. Bohaterowie książek rozszerzają zakres dostępnych nam zachowań. Inni przypominają osoby, z którymi wciąż rozgrywamy spektakle w realu, a powieść daje rodzaj przydatnej symulacji. Ale może wchodzę zbyt głęboko, bo część ludzi chce po prostu ucieczki od realu. O aspekcie poznawczym, czyli możliwości nabycia rzetelnej wiedzy z książek nie trzeba chyba wspominać (autorzy robią często dobry research na opisywany temat).

Czy w ogóle znajomość psychologii pomaga autorowi w kreowaniu postaci, czy raczej świadomie wykorzystywana wiedza może być mimo wszystko przeszkodą? Jak jest w Pani przypadku?

Oczywiście pomaga, bo daje odpowiednią perspektywę, ale najbardziej pomaga własne doświadczenie, które jest nie do przecenienia.

A co jest najważniejsze dla człowieka z punktu widzenia psychologa i pedagoga?

To zabrzmiało bardzo poważnie, więc trochę rzecz rozluźnię. Pedagogiem w klasycznym ujęciu już dawno się nie czuję i cieszę się, że pracuję z dorosłymi ludźmi. Najlepszą lekcję pedagogiki dały mi osoby z tzw. nadzorów (czyli kontrolowane w celu pomocy i resocjalizacji), gdy pracowałam jeszcze jako kurator w sądzie. Brzmiała ona: "Nie uszczęśliwia się ludzi na siłę. Muszą sami do tego dojrzeć. Inaczej to obustronna strata energii". Oczywiście można zachęcać do zmiany, i to najlepiej własnym przykładem, a to wcale nie takie łatwe.

Jako psycholog stawiam na tzw. rozwój potencjału ludzkiego. To znaczy uważam, że mamy potencjał większy, niż nam się wydaje i że warto postarać się go uaktywnić. Typowe techniki psychologiczne nie czynią tu wielkiego przełomu, dlatego – między innymi – zrodziła się u mnie potrzeba pisania tych książek. Chciałabym tu coś podpowiedzieć, byleby z pokorą (bo nie chodzi o sprzedawanie iluzji) i wyczuciem, żeby nie przytłoczyć.

A co robi tutaj matematyka? Po co ona Pani?

Matematyka to etap w moim życiu, który skończył się w wieku dwudziestu kilku lat. Był bardzo ważny, bo polubiłam operacje czysto logicznie i sprawdziłam się w pracy na pełnej abstrakcji (topologia!). Odeszłam z uczelni do sądu właśnie, żeby być bliżej ludzi. Ale ten typ myślenia nie zanika – było mi potem łatwo z metodologią i statystyką w kolejnej pracy naukowej.

W obu powieściach "Rysy na tęczy" oraz "Natura kryształu" będącej pierwszą częścią czterotomowego cyklu pt. "Frekwencja 350" występują zarówno postacie ludzkie, jak i kosmici czy hybrydy. Kim są istoty pozaziemskie z Pani powieści?

Można uznać je za literacką wizję istot, żyjących gdzieś w kosmosie (zawsze wydawało mi się nieprawdopodobne, że jesteśmy jedyni, bo niby czemu Ziemia miałaby być tak wyróżniona?). Można je też odebrać symbolicznie, jako nosicieli pewnej filozofii. Uldryjczycy (a wraz z nimi ich hybryda) dysponują pewnym modelem rzeczywistości – spójnym, mam nadzieję, bo jestem jego zwolenniczką. Ale można go też potraktować jako czystą fantazję.

Jaką rolę odgrywa Robert, a jaką Kasia, a potem Korwetta? Kim są te postacie i czego nas, czytelników uczą?

Roberta obserwujemy niemal od jego dzieciństwa poprzez wczesną i późną dorosłość. Mimo, że jest postacią nieco bardziej "schowaną" niż obie bohaterki – tzn. jego uczucia i motywacje nie są tak transparentne, jak u obu pań – odgrywa w książce bardzo ważną rolę. Jego losy pokazują, dokąd może podążyć intensywna przemiana w zależności od wyborów, jakich człowiek dokona. Ale czy Robert miał duże szanse dokonać innych wyborów z bagażem, jaki niósł od momentu wejścia w ten świat? (tu nawiązanie do słynnej dyskusji, toczącej się też w psychologii, czy mamy wolną wolę, czy też nasze zachowania są efektem wcześniejszych uwarunkowań).

Robert, poprzez duży potencjał, jaki posiada, zarówno w postaci sprawnego, atrakcyjnego ciała, jak i dużej inteligencji i nabytych umiejętności, mocno przyciąga płeć żeńską, jednocześnie irytując męską, bo jest mu czego zazdrościć. Radzenie sobie w takiej dychotomii wymaga od niego sporej inteligencji emocjonalnej. Przestaje sobie radzić, gdy przychodzi silniejsze wyzwanie, to znaczy, gdy goście z Uldri podnoszą frekwencje (czyli poziom wibracji energetycznych). By dało to efekt uzdrawiający, trzeba zmierzyć się z własnymi deficytami. A u Roberta (zresztą podobnie jak u Korwetty) zapisy pamięciowe dawnej traumy są niemałe. Ale procesowi trudno się wymknąć, gdy się już otworzyło tę „puszkę Pandory”.

Poprzez wyjątkową sytuację, w jakiej Robert się znalazł (a która z kolei wynika z jego wyjątkowości) doświadcza on tego wyzwania intensywniej, niż przeciętny człowiek. Obserwujemy, co się z nim dzieje, chwilami nie mogąc się temu nadziwić. Ale tak naprawdę nic w tym niezwykłego. Jego losy ukazują ryzyko utknięcia w procesie przemiany. Czy utknięcia na amen – tego nie zdradzę.

Podobny proces dotyczy Korwetty. Ona, z racji pochodzenia, bywa mocno świadoma, że to, co ją spotyka, jest efektem nieprzepracowanych jeszcze wzorców (czyli schematów myślowo-emocjonalnych). Ale w momentach bólu wymięka, czemu trudno się dziwić zważywszy, przez jakie wyzwania przechodzi. Ma jednak silne wsparcie swoich "konstruktorów", o ile potrafi się o nie zwrócić (co będzie przedmiotem drugiego tomu powieści).

Z rozmysłem wybrałam na bohaterów wyjątkową parę – wyposażoną w nieprzeciętne talenty, jednak dość mocno poranioną w środku (choć po części każdy z nas taki jest). Jeśli więc ktoś miałby sobie poradzić z koniecznością szybkiej transformacji, jaką prowokuje spotkanie z wysoko rozwiniętą cywilizacją, to właśnie oni. No i nawet oni potykają się w tym procesie. Każde z nich dokonuje nieco innych wyborów, więc dla każdego inaczej się to kończy. Chodziło mi o pokazanie tego, że praca z podniesionymi frekwencjami to nie przelewki. I że trzeba niezwykłej konsekwencji, jeśli ma przebiegać (w miarę) gładko.

Kasia (podobnie jak późniejszy James Ramos) reprezentuje osoby, które nie piszą się na żadną transformację ani pracę wewnętrzna. Chcą świętego spokoju w tym zakresie. Ale nie udaje im się uciec od wyzwań, a silny opór kończy się tak, jak to określił jeden z kosmitów: "nie chcąc pęknąć elastycznie, pękają z trzaskiem".

Kontakt z cywilizacją uldryjską był dla każdego z nich dużą szansą na przemianę, ale z niej nie skorzystali – bo nie każdy ma ochotę na jakieś wglądy, czy kryzysy ozdrowieńcze. Można więc zadać pytanie: czy ta cała transformacja, o której tyle w książce, nie mogłaby przebiec bez dramatów? Można się o to starać, ale Uldryjczycy wolą uprzedzić, jak istotna jest uważność w tym procesie. Bo jeśli wyrzuci nas on z orbity (jak niektórych bohaterów książki), niełatwo jest wrócić na drogę. To nie taka znowu abstrakcja – i w obecnej rzeczywistości znana jest sentencja: "Im większa miłość, z którą masz do czynienia, tym więcej wydobywa tego, co jeszcze miłością nie jest".

Aleksandra Fila-Jankowska wywiad

Jakie wyzwania związane z relacjami międzyludzkimi najczęściej pojawiają się w Pani książkach?

Dużym wyzwaniem jest otwartość w relacjach. Rezygnacja nie tylko z autoprezentacji, ale też z samooszukiwania. Odwaga w odsłanianiu tego, co smutne i niechlubne. Przy podniesionych wibracjach nie ma miejsca na grę, bo nic ostatecznie ukryć się nie da. Gdy ujawnia się więc to, co miłością nie jest, ludzie próbują sobie z tym radzić na różne sposoby. Na ogół zaprzeczają swoim niechcianym aspektom, odcinają się od nich jak długo się da. Jeśli w danym związku już się nie da, często szukają kolejnego. Ale i tam deficyty wkrótce dają o sobie znać, bo nie można uciec od siebie samych. Jaka jest alternatywa?

W książce chciałam pokazać ludzi, którzy podejmują się karkołomnej z pozoru pracy, czyli decydują się mierzyć na bieżąco ze wszystkim, co ujawnia się w relacji. Nawet jeśli wymaga to wejścia w chwilowy regres (nazwa oznacza cofnięcie się do poprzednich stadiów rozwoju, a tu mam na myśli infantylne zachowania, których przecież w związkach niemało). Jeśli ktoś, nie tłumiąc emocji, ma jednocześnie wgląd w przyczyny tego, co się dzieje (tak jak Korwetta miewa kontakt z pierwowzorami sytuacji), to, niwelując cierpienie, można umacniać w tym procesie i siebie, i relację. Nazwane, okazane i zaakceptowane deficyty przestają straszyć, za to mogą stać się trampoliną do kolejnej fazy związku. Ale wyzwanie nie jest łatwe – w pewnej chwili przerasta nawet świadomą tego wszystkiego Korwettę.

Największym wyzwaniem, jakie funduję bohaterom, jest to nagłe podwyższenie energii (kosmici, kryształ, planeta Uldri). Daje to początkowy haj, a potem nieoczekiwany, często bolesny wgląd. Nie chcę tu rozwijać tematu, bo robię to uparcie w książkach (gdzie chyba nawet przeginam z wywodem).

Dlaczego w Pani książkach relacje międzyludzkie są bardziej skomplikowane w kontekście ziemskim niż kosmicznym?

Czy chodzi o to, że kosmici sprawiają wrażenie takich, którym łatwiej w relacjach, a ludzie pogubionych w związkach? Rzeczywiście, kosmitom daję "przywilej" obupłciowości, który skutkuje tym, że mają nieźle zintegrowany aspekt męski i żeński. I dyskutują o dylematach rozdzielnopłciowości, która wymusza u ludzi tworzenie się par, pozostających bardzo blisko. Na jakiej zasadzie te pary się tworzą?

Robert, który ma umysł naukowca, spekuluje, że wymaga to odpowiedniej dozy podobieństwa i interesujących przeciwieństw, by partnerzy byli dla siebie atrakcyjni przynajmniej na czas odchowania potomstwa. Kosmici dostrzegają problem ludzkich związków, wynikający z nie zawsze zdrowych więzi (w psychologii wyróżnia się więzi bezpieczne i pozabezpieczne).

U Uldryjczyków z racji obupłciowości nie powstaje silna zależność od drugiej istoty. Co nie oznacza, że nie tworzą bliskich relacji, ale robią to gromadnie. Za to nie przestaje ich fascynować wymiana energetyczna między parami ludzi. Kolejny tom "Frekwencji" dotknie właśnie tego zagadnienia. Uldryjczycy dostrzegają potencjał relacji istot rozdzielnopłciowych. Widzą zalety bliskości w parach i towarzyszącej temu wymiany seksualnej. I przyjdzie im się zmierzyć z tym zjawiskiem bardziej, niż wcześniej zakładali.

Jak opisana w książkach technologia wpływa na relacje między postaciami?

Technologia… to szeroki temat, nie od razu w pełni odsłonięty w tym cyklu. Bo w "Rysach" technologia ogólnie wspomaga człowieka i nie niszczy natury. Po katastrofie ekologicznej została sprowadzona do postaci, która w zamierzeniach nie zagraża środowisku. Pojawia się natomiast temat czipa astronautów, tzw. DeLo, który lokalizuje ich położenie i sprawdza na bieżąco parametry biologiczne. Czyli też w ogólności chroni. Pozwala również na sterowanie organizmem poprzez AI w czasie niebezpiecznych akcji. Ale zaczyna się okazywać, że ten czip bywa niebezpiecznym narzędziem w rękach dowódców. W kolejnych tomach "Frekwencji" kwestia sterowania człowiekiem poprzez technologię jeszcze się rozwinie…

Jak technologia wpływa na relacje? Na przykładzie tychże astronautów mamy w relacjach coś za coś – technologia zapewnia ochronę, ale ogranicza prywatność posiadaczom zabezpieczeń.

Na Ziemi to także czas, gdy większość powtarzalnej pracy (jak sprzątanie, gotowanie) zaczynają wykonywać roboty. Daje to ulgę tym, którzy tych prac nie kochają – zyskują bowiem czas na bardziej lubiane czynności (no a w relacjach konsekwentnie znika sztywny podział ról).

Z kolei technologia pokazana na planecie Uldri (już w tomie 2 "Fekwencji") pochodzi od natury i w pełni z nią współgra. Zapewnia wygodę mieszkańcom (poprzez samosprzątające się kwatery, zmiennokształtne sprzęty itp.) i pozostawia swobodę na pełniejsze doświadczanie życia. Nie nawiązuję teraz do technologii uldryjskich podróży kosmicznych (np. napędu), bo będzie o tym więcej w tomie 2 oraz w kolejnych. Ziemianie mają szansę nauczyć się od gości technologii podróży międzygwiezdnych, tylko czy im się to uda?

W książkach pojawi się też inne oblicze technologii, ale nie wyprzedzajmy faktów.

Aleksandra Fila-Jankowska wywiad

Czy w związku z tym uważa Pani, że przyszłość przyniesie nowe formy relacji międzyludzkich? Czy jest możliwe ich ocalenie, odnowa, a może nie ma już czego ratować?

Nie poruszałam tematu dalszego izolowania się ludzi od siebie poprzez technologię. Niewątpliwie stanowi to zagrożenie dla relacji, ale w "Rysach" wolałam zafundować ludziom przymusowy zwrot do natury. Za to w tomie 4 "Frekwencji" rzeczywiście straszę w migawkach wizją istot zniewolonych przez technologię i tu faktycznie nie ma już czego ratować. Natomiast dyskusyjne staje się ocalenie istot, które, korzystając z dobrodziejstw technologii, gotowe są pogodzić się z powolnym uszczuplaniem ich zasobów w postaci zdrowia i energii. Taki wątek – niezbyt odległy od obecnej sytuacji – też książka zawiera i nie pokazuję tu łatwego rozwiązania.

A odnowa, czy też poprawa relacji? Mam nadzieję, że dla dużej części ludzi przyszłość przyniesie więcej bezpośredniego kontaktu (zamiast chowania się za ekranami i tworzenia wirtualnych osobowości), także wglądu i odwagi w postrzeganiu siebie. Zatem nowa jakość relacji to według mnie odważna prawda, która na wstępie może wiązać się z niewygodą i poczuciem zagrożenia. Ale taka postawa w bliskich relacjach (bo nie twierdzę, że wszędzie), przy odpowiedniej dozie empatii i tolerancji, może prowadzić do pozbycia się starych uwarunkowań, które powtarzają się w coraz to nowych odsłonach aż do rozwikłania.

Z nową formą relacji eksperymentują właśnie Robert i Korwetta. Momentami wydają się w tym jak dzieci, ale taki przyjęli model (pod uldryjskim przewodnictwem). Zdecydowali być przejrzystym dla partnera aż do bólu, nawet jeśli ból pochodzi z wczesnego dzieciństwa (stąd regresy w zachowaniu). Idea wewnętrznego dziecka nie jest głupia – kiedyś trzeba się nad nim pochylić.

Warunkiem powodzenia jest to, że ma się dobry wgląd w sytuację. To z pewnością nowatorskie w związku i z pozoru niemożliwe (bo ktoś by zawołał: "a gdzie terapeuta?") – pozwolić sobie na pełne doświadczenie i okazanie emocji w sytuacjach wyzwań, utrzymując zdrowy dystans do tego, co się dzieje. Fakt, to bardzo trudne, ale niektórym dostępne. Wtedy potencjał związku (czyli to, co naprawdę łączy partnerów) jest bardzo pomocny. Zamieściłam przykład w scenie balu w "Rysach", ale założę się, że niektórych zmęczyłam albo zirytowałam. Emocje mogą być przytłaczające.

Co do innych form relacji – przez ten cykl przewija się jeszcze jedno pytanie: jaki duża bliskość z partnerem jest OK? Czy mocno skracając dystans względem siebie mamy wciąż do czynienia z bezpieczną symbiozą, czy już z niebezpieczną fuzją? I gdzie postawić granice?

Robert boi się rozpuszczania granic, bo ma powody, wyryte przez przeszłość. Korwetta zaś dąży do maksymalnej bliskości. Czy w jej wydaniu to zdrowe, czy już chore? I co zrobić, by się nie "rozchorowało"? Takie pytania będą przyświecać tomowi 2 pt. "Zakazana bliskość", który może nieco zbulwersować - aż sama się boję jego wydania.

Jakie cechy charakteru wykreowanych w Pani książkach bohaterów wpływają na ich zdolność do nawiązywania i utrzymywania relacji? Dlaczego my jako istoty ziemskie mamy taki problem z utrzymaniem relacji, okazywaniem podstawowych uczuć?

Zacznę od relacji w ogóle. Nawiązywanie relacji, poza ekstrawersją i talentem do ingracjacji, ułatwia empatia, czyli umiejętność współodczuwania. W utrzymywaniu relacji pomaga niewątpliwie tolerancja, umiejętność komunikacji swoich potrzeb i gotowość do kompromisów. Ale nie tak łatwo o kompromisy, gdy targają nami (nieuleczone) emocje, więc zaczynamy widzieć wroga w partnerze (który nie przypadkiem te emocje w nas wyzwala).

Znika skłonność do kompromisów i związek się rozpada. Ale zbytnia ugodowość też może być pułapką. Bo dla tak zwanego dobra związku, czyli utrzymania go za wszelką cenę, można zrezygnować z ważnej części siebie. A związek warto utrzymywać, gdy on wciąż „karmi” obie strony. Abstrahuję teraz od sytuacji posiadania dzieci, bo to zmienia całą optykę – przypadek Roberta w książce. A przecież cała masa związków utrzymywana jest z powodu różnych form lęku (przed samotnością, przed nieradzeniem sobie w pojedynkę z wyzwaniami życia, przed osądem społeczeństwa czy też niższą w nim rangą itd.).

Teraz przejdę do moich bohaterów – ci główni są już mocno wyzwoleni z lęków przed osądem społecznym, natomiast uczą się bycia transparentnym i jasnej komunikacji swoich stanów, bo widzą w tym dużą szansę dla związku. Nawet jeśli momentami ich interakcje nie wyglądają elegancko, lecz dość rzewnie, to związek ma wszelkie szanse pozostać żywym i nośnym, a także ewoluować razem z tą parą. I to by się pewnie udało, gdybym nie podniosła poprzeczki i nie wprowadziła do książki jeszcze jednej zmiennej.

Odpowiedź na ostatnie pytanie: "dlaczego mamy taki problem z okazywaniem uczuć?" maksymalnie skrócę: bo w naszej kulturze uważane jest to wciąż za ujawnienie słabości, za przysłowiowe "pokazania brzucha" i oddanie partnerowi kontroli w związku. Dlatego kosmici w mojej książce czekają, aż ludzie dostrzegą siłę ukrytą za taką słabością.

Skąd bierze się u nas lęk przed popełnianymi błędami?

Zapewne z ich konsekwencji. Jeśli wychowywano nas tak, że nasze błędy spotykały się z krytyką (nawet zakamuflowaną), to teraz boimy się je popełniać i często nie podejmujemy ryzyka. Nawet jeśli rodzice czy opiekunowie już nie żyją, zwykle dokonaliśmy tzw. internalizacji, czyli włączyliśmy ich w naszą strukturę Ja (tak jakby żyli teraz w nas).

Istotnym tematem jest też tęsknota, samotność oraz deficyt wysokiej samooceny. Jak to wpływa na relacje międzyludzkie zarówno w obu powieściach, jak i w realu?

Samotność i tęsknota to powszechne skutki braku relacji, bądź niekorzystnego jej przebiegu (bo coraz częściej mówi się o samotności w związkach). Niska samoocena bywa przyczyną obu zjawisk (jeśli mamy niskie poczucie własnej wartości, zwykle nie odczuwamy też szacunku i miłości ze strony innych). Uldryjczyczy z mojej powieści rzekliby, że wszystkie te zjawiska mają wspólny mianownik – tzn. wzorzec "Nie zasługuję na miłość", który warto przetransformować.

Aleksandra Fila-Jankowska wywiad

W Pani książkach poruszany jest temat miłości międzygatunkowej. Czym jest miłość dla Kasi, Korwetty oraz Roberta?

Do miłości międzygatunkowej to powieść dopiero zmierza i ciekawa jestem, ilu czytelników to wytrzyma (śmiech). Dotychczasowe testy pokazały, że kobiety reagują na nią znacznie lepiej, niż mężczyźni. Usłyszałam od dwu inteligentnych facetów, że o ile książka wydaje im się bardzo ciekawa, o tyle w "międzygatunkowej" kwestii mogłam nie przesadzać. Ale kobiety były w pełni za. No bo w końcu dla autentycznej miłości (pojętej jako najwyższa dostępna wibracja) nie ma przecież granic.

Kasia miłość pojmuje prosto (przynajmniej tak chce o sobie myśleć), czyli klasycznie: żona-mąż-dzieci. Dojrzewając ze sporym bagażem z dzieciństwa jest zalękniona życiem i poszukuje bezpieczeństwa. Więc chciałaby mężczyzny, który jej go zapewni, jak również nie ustanie w dostarczaniu dowodów, że jest dla niego najważniejsza. I tak ma być "aż po grób". Ale inne fragmenty tekstu ujawniają niespójność jej konstruktu – Kasia wymaga, by partner realizował jej potrzeby, ale nie przejmuje się zbytnio potrzebami partnera (często ich nie dostrzega, więc z tą empatią, a zatem i z miłością, u niej najlepiej nie jest).

No i przy całym jej idealizmie ujawnia się u niej (co prawda w krytycznym momencie, gdy odpuszcza sobie kontrolę) potrzeba zdobycia "samca alfa", która przejawia się uwodzeniem nauczyciela. To takie socjobiologiczne, czyli typowe dla ludzkiej ewolucji. Ponieważ jest bystrą dziewczyną, zaczyna dostrzegać swoje motywy: "Chciała się wytłumaczyć, tylko, że właśnie łamała zakaz większy chyba, niż Robert". A nauczyciel bezczelnie to podkreśla: "Chcesz powiedzieć jeszcze coś o odpowiedzialności?", testując odpowiedzialność na swój sposób.

Robert i Kowertta rozumieją miłość wieloaspektowo. Przyglądają się zjawisku, niemal rozbierając go na czynniki pierwsze (jak na naukowców przystało) Poświęciłam temu cały rozdział w "Rysach" pt. "Miłość i wina". Rozważają miłość typu Eros, Philos i Agape, chemię zakochania i fenetyloaminy psychoaktywne. A potem jeszcze przyjdzie im zgłębić podejście uldryjskie, czyli miłość jako szczególny typ wysokich frekwencji. No i jego skutki.

Jak wygląda komunikacja między istotami pozaziemskimi a Ziemianami?

Ponieważ nasza nauka nie odnalazła jeszcze pozaziemskiej cywilizacji, możemy tylko spekulować na ten temat, tak jak robi się to w powieściach SF. Zakładam, że w pytaniu chodzi o bezpośrednie spotkanie obu ras. Niektórzy autorzy sądzą, że wysoko rozwinięte cywilizacje powinny szybko wygenerować jakieś translatory języka istot, które odwiedzają.

Wydaje się to rozsądne, jeśli np. ludzie byliby długo obserwowani przez przybyszów w różnych okolicznościach życiowych. No bo "na świeżo" dwie zupełnie niekompatybilne kultury mogłyby w ogóle nie rozumieć swoich zachowań, a co dopiero konstruktów języka. Ja postawiłabym na telepatię, bo porozumiewanie się myślami wydaje się dużo bardziej oczyszczone z wszelkich naleciałości kulturowych, czy biologicznych. W mojej idei komunikacji z Uldri schodzę jeszcze głębiej – to bardziej porozumiewanie się wibracją energetyczną, niż myślą. W tej koncepcji wibracje są nośnikiem uniwersalnym, a nadawca nadaje swoje myśli w formie wibracji, zaś odbiorca wychwytuje wibracje i odbiera jako myśli własne. Oczywiście trzeba umieć się dostroić do takiego przekazu, dlatego niewielu na Ziemi to potrafi, przynajmniej na początku książki.

Jakie wyzwania emocjonalne stoją przed bohaterami w wykreowanym przez Panią świecie przyszłości?

Wyzwaniem jest to "grzebanie w sobie na głębokościach archeologicznych", jak to określił jeden Uldryjczyk w "Rysach". Już mówiłam o regresach, których się doświadcza przy głębokim uzdrawianiu emocji. Dlatego nie każdy się tego podejmie, a wielu od tego ucieknie. Ale celem jest uwolnienie się od bloków energii (czyli od dołujących frekwencji), by żyć w pełni własnego potencjału. Żeby się nie powtarzać, zacytuję kosmitów z mojej książki:

- Skuteczne usuwanie rys wymaga odwagi, cierpliwości i praktyki w uwalnianiu bólu. Co gorsza, towarzyszą temu stany uważane przez ludzi za upokarzające, obnażające słabość. Dlatego zwykle nie wspierają się wzajemnie w przechodzeniu przez nie, tylko czym prędzej je opuszczają.

Jakie wartości są najważniejsze w relacjach międzyludzkich? Pytam w kontekście książek oraz życia w realu.

Ja stawiam na prawdę i autentyczność. Także w okazywaniu uczuć. Co nie oznacza ekshibicjonizmu. Znów oddam głos Uldryjczykom:

- To właśnie próbowałem im przekazać - przyznał Tragueri. - Że frekwencja prawdy ponad wszystko! Ale, jak wspomnieliśmy, ludzie nie mają dobrego treningu w analizie uczuć. Tym bardziej w otwartym ich okazywaniu. Rzadko są zainteresowani taką dbałością o autentyczność, gdyż w ich pojęciu to upokarzające, ckliwe, mdłe i rzewne i świadczy o słabości.
- Zabawne – podsumował Rapilah. – Bo my tu ustawicznie dochodzimy do wniosku, że ich szansą jest otwartość. Zwłaszcza w doświadczeniu regresu. By nie utknąć we własnym świecie iluzji. I by wykorzystać ten ich wielki potencjał emocji do szybkiego rozwoju.

Jakie różnice w relacjach międzyludzkich dostrzega Pani między teraźniejszością a przyszłością w swoich książkach?

Różnice stanowi większy wgląd w siebie u ludzi przyszłości. Oznacza to większą inteligencję emocjonalną i większą świadomość przyczyn własnej "mocy i niemocy". Ale dotyczy to przede wszystkim moich głównych bohaterów z powodu wyzwań, jakie ich spotkały (Korwetta w tomie 3 powie: "ja ze swojej strefy komfortu wypadłam jak z procy"). Dlatego potrafią z dużą swobodą mówić o różnorakich kawałkach siebie i ujmy im to nie przynosi. Przeciwnie – daje duże poczucie wolności.

Aleksandra Fila-Jankowska wywiad

Czy relacje romantyczne w Pani książkach różnią się od tych, które znamy obecnie? Czym i dlaczego?

Aż tak bardzo się nie różnią.

Póki co mamy we "Frekwencji" jedną nietypową relację – głównych bohaterów, którzy postawili na pełną otwartość właśnie. Pod koniec "Rysów" zostali niejako zmuszeni do takiej postawy (która wymaga odwagi), ale zauważyli jej cenne efekty i decydują się kontynuować. Wyjątkowość ich podejścia polega na mierzeniu się na bieżąco ze wszystkim, co się w relacji pojawia. Nie ma więc kamiennych twarzy, cichych dni, udawania czegokolwiek, za to czasem jest sporo emocji – bo azymutem jest tu autentyczność. Taka relacja wygląda na świadomie "wybebeszoną" (wbrew dość znanemu przekonaniu, że każdy powinien mieć swoje tajemnice), ale panuje w niej zaufanie. A panuje właśnie dlatego, że oboje postawili na szczerość, widząc, że to sprzyja rozwojowi, a zapobiega stagnacji. Partnerzy zaczynają sobie ufać w stanach ujawniających słabość, czy nawet rozpacz, nie dopuszczają też kłamstwa wiedząc, że zatajenie zmusza partnera do podejmowania decyzji na podstawie niepełnego zbioru danych. Taka postawa – z pozoru nieempatyczna (bo czasem słyszymy w związkach: "nie mówiłam/em ci tego, żebyś nie cierpiał/ła") jest bardzo empatyczna, bo oznacza szacunek wobec partnera (zamiast apriorycznego zakładania jego słabości psychicznej). Choć załóżmy roboczo, że taki rodzaj związku można polecać ludziom psychicznie silnym. Wymaga on sporego wglądu w siebie (świadomości) oraz inteligencji emocjonalnej.

Podobny charakter ma w książce relacja Korwetty i Lucasa – przy pełnej autentyczności nie brak w niej empatii. Cytuję: 
- Bo niebezpieczna jest twoja prawdziwość – teraz uśmiechnął się ujmująco i przyłożył jej dłoń do swojego policzka. - W tobie nie ma zdrady ani ściemy. Za to wywalisz wszystko do bebechów, choćby nie wiem jak bolało. I pogłaszczesz jeszcze przy tym delikwenta po głowie.
Autentyczność bywa bolesna. Ale daje dużo wolności. Bo nie blokuje potencjału jednostki.

Relacje międzyludzkie to również konflikty. Z jakimi trudnymi sytuacjami borykają się bohaterowie Pani książek?

No właśnie, po rozbudowanej odpowiedzi na poprzednie pytanie, która powinna zakończyć się stwierdzeniem "I popatrzmy, jak piękne owoce przyniósł taki związek", w książce widzimy coś przeciwnego – jak główna relacja wypada z toru. To przez ten dodatkowy czynnik, który świadomie wprowadziłam – kontakt z wysoką energią, która dla niektórych okazuje się zbyt wysoka. Na współczesnej Ziemi znane są sformułowania: "Kiedy dorastamy, by użyć więcej naszego potencjału, mogą wzrosnąć wstrząsy i dyskomfort. To oznacza, że życie zaprasza nas do czegoś o wiele pełniejszego".

Już mówiłam o kryzysach ozdrowieńczych (i mówię do znudzenia w książkach, bo dla niektórych to nieoczywiste), posługując się modelem wibracji, czy frekwencji energetycznych. Nagadałam się ustami kosmitów, by pokazać, że takie kryzysy są czymś naturalnym (choć można je wyłagodzić). Ale przez cykl przewija się pytanie: "Czy z wysoką frekwencją można przesadzić?" Przypadek (przynajmniej) jednego z bohaterów pokazuje, że tak. Ale nawet on, wkurzony na swoją sytuację, potrafi zauważyć (już w tomie 2):
Ten prąd cię poniesie, gdy umiesz ustawić do niego żagle. Zanurzyć się optymalnie, ale nie dać się zalać. To wymaga finezji i konsekwencji. Inaczej własne negatywy rozbijają cię powoli, fala za falą.
Wydaje się, że to dotyczy tylko bohaterów moich książek, bo tak wysoko podnoszę im poprzeczkę. Ale, jak wspomniałam już wcześniej (cytując, co wydobywa na wierzch miłość) to dotyczy nas wszystkich, tylko w znacznie szerszym oknie czasowym. Z drugiej strony nie każdy ma ochotę się śpieszyć z uwalnianiem się od bagażu. Niektórzy wolą go akceptować, niż grzebać się w jakimś samorozwoju – tu nie ma żadnego wyścigu.

W książkach porusza Pani również wątek miłości między nastolatką oraz dorosłym mężczyzną będącym jej nauczycielem. Dlaczego akurat ten temat był dla Pani taki ważny?

Żeby zmierzyć się z jeszcze jednym stereotypem, który z wierzchu wygląda na bardzo etyczny. Bo i tu istnieją sytuacje wyjątkowe, a każdy przypadek wymaga indywidualnego podejścia. Ta para akurat ma sobie mnóstwo do zaoferowania, a niewiele brakuje, by się minęła ze względu na osąd społeczny.

Nauczyciel i uczennica to funkcje społeczne (żeby nie powiedzieć: etykiety). Czy z relacji, w której można wiele wspólnie zbudować, warto zrezygnować dla dobra… no właśnie, czyjego? (poświęciłam temu cały rozdział w "Rysach", wyliczając ustami bohatera wszystkie argumenty przeciw tej relacji). Dobra tej dziewczyny? (ona aż kipi buntem na uszczęśliwianie jej na siłę). Tego mężczyzny? (nie doszedłby bez niej tam, gdzie jest, a wraz z nim cała grupa). Czy może dla dobra otoczenia społecznego? A może lepiej w takiej sytuacji porzucić etykiety? (czyli funkcje społeczne).

Sytuacja jest o tyle wyjątkowa, że dziewczyna mocno wyprzedziła rozwojowo inne w jej wieku. Dosyć obiektywnie ocenia to chłopak z uczniowskiego zespołu:
Tu go rozumiem, bo jest mądrzejsza niż niejeden nauczyciel.
Całą sytuację po swojemu widzą kosmici, którzy nie mają naszych naleciałości kulturowych:
- Ona jest młodociana, a u nich jest to bardzo źle widziane, gdy łączą się blisko jednostki z dużą różnicą doświadczeń.
- Dziwne! - stwierdził Rapilah. - To przecież duży zysk dla istoty młodocianej, gdy starsza dzieli się z nią doświadczeniem!
- Rapi! Ja też ubolewam nad sztywnością ich stereotypów, która czyni ich ślepymi na wyjątki.
No i całość podsumowuje człowiek, który patrzy na rzecz z boku:
- Pojmujecie teraz ich problem? – nawiązał zapewne do wcześniejszej dyskusji. – Ja rozmawiając z nią też nie odczuwałem wyraźnie naszej różnicy wieku. W ogóle cały ten Zespół jest mocny intelektualnie, ale z nią jest jeszcze coś... Pewnie z racji tego kosmicznego eksperymentu ona szybko rozwinęła się też emocjonalnie, właściwie jemu na oczach, no i z jego udziałem... A potem on dokonał odkrycia, że rozumie się z nią lepiej, niż z kimkolwiek… Choć fizycznie widział w niej wciąż dziewczynkę!
Absolutnie nie twierdzę, że ogólna zasada jest tu zła, tylko sugeruję, by nie przesadzać ze stereotypami w żadną ze stron. Ale zdaję sobie sprawę, że ten wątek w książce bulwersuje jak dotąd najbardziej.

Jakie przesłanie na temat relacji międzyludzkich chciałaby Pani przekazać czytelnikom poprzez swoje książki?

Że to jazda po wyboistej drodze. Bo po stworzeniu związku raczej nie realizuje się scenariusz: "I żyli długo i szczęśliwie", ale dopiero zaczyna się robota. A bardziej serio: że miłość przez duże M (zwana tu Frekwencją 350) to zjawisko, na które warto postawić. Ale jego uzdrawiająca moc może czasem zaskoczyć tym, co potrafi wydobyć. W celu uzdrowienia oczywiście.

Co dalej z losami bohaterów? Co ich czeka w kolejnych tomach?

Już tu trochę o tym wspominałam. Ale dodam: czeka ich transformacja – każdego w swoim tempie i możliwym zakresie. Niektórzy z niej zrezygnują, bo takie ich prawo. Niektórych ubędzie, innych przybędzie. Inni poniosą konsekwencje swoich wyborów – te miłe, i te znacznie mniej.

Kosmitów też dotknie transformacja i odkryją namacalnie, czego mogą nauczyć się od Ziemian. A wszystkiemu będzie przyświecało pytanie: "Ile można naprawić przy udziale Frekwencji 350?" No i czy dla ludzi otworzy się droga międzygwiezdnych podróży?

Dziękuję za poświęcony mi czas. Czekamy na kolejne części książki. 

Rozmawiała

Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.

Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!

Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.


Komentarze


Wyróżnione recenzje