[rozmowa o książce] Kamilla Kostrzewa: Prawdziwe korzenie nie wynikają z relacji z innymi ludźmi, ale z tego, co mam w sobie
Co to znaczy mieć swoje korzenie? Czy to tylko kwestia przynależności do rodziny, miejsca urodzenia i tradycji, czy może coś znacznie głębszego – zapisane w nas doświadczenia, emocje i relacje, które kształtują naszą tożsamość? Kamilla Kostrzewa w swojej książce "Życie bez korzeni" porusza temat wykorzenienia, bolesnych wspomnień z dzieciństwa i poszukiwania własnego miejsca w świecie. To osobista, pełna emocji historia, która zmusza do refleksji nad tym, jak dzieciństwo wpływa na dorosłe życie i czy można zbudować swoje "korzenie" na nowo.
W rozmowie z autorką autobiografii przyglądamy się procesowi powstawania książki, jej terapeutycznej roli, a także wyzwaniom związanym z ujawnieniem tak intymnej historii. Kamilla Kostrzewa opowiada o trudnych relacjach, przełomowych momentach i sile, którą odnalazła w sobie, by przetrwać.

Co to znaczy mieć swoje korzenie?
Kamilla Kostrzewa: Mieć swoje korzenie to znać i rozumieć swoje pochodzenie, historię rodziny, tradycje i wartości, które nas kształtują. To świadomość, skąd pochodzimy, kim byli nasi przodkowie i jak ich doświadczenia wpłynęły na nasze życie. Korzenie dają nam poczucie tożsamości, przynależności i stabilności, pomagają budować więzi z innymi i lepiej rozumieć siebie.
Jakie były największe wyzwania podczas pracy nad "Życiem bez korzeni"? Czy były momenty, w których czułaś, że ta historia staje się szczególnie trudna do opowiedzenia?
Były momenty bardzo trudne, które przerywały pisanie nawet na kilka miesięcy. Największym wyzwaniem było zmierzenie się z własnymi emocjami i wspomnieniami – niektóre fragmenty historii były tak bolesne, że musiałam dać sobie czas na ich przetworzenie. Czasami czułam, że pewne tematy są zbyt trudne do opowiedzenia, ale wiedziałam, że są one kluczowe dla całej historii. To właśnie te najtrudniejsze momenty sprawiły, że "Życie bez korzeni" stało się tak autentyczne i prawdziwe.
"Życie bez korzeni" to książka bardzo osobista, pełna bólu i trudnych emocji. Co w ogóle skłoniło Cię do jej napisania?
Chęć ujawnienia tego, co działo się w domach, jak przeżywały to dzieci i jak te doświadczenia odbijają się na dorosłym życiu – to było moją główną motywacją do napisania "Życia bez korzeni". Chciałam dać głos tym, którzy często milczą, oraz pokazać, że nie jesteśmy sami w swoim bólu. Pragnęłam również, aby ta książka stała się wsparciem dla innych – zarówno dla tych, którzy przeszli podobne doświadczenia, jak i dla osób, które chcą lepiej zrozumieć, jak dzieciństwo kształtuje naszą przyszłość.
Czy moment, w którym zaczęłaś pisać, był związany z jakimś przełomowym wydarzeniem w Twoim życiu?
Tak. Rozwiodłam się z mężem, którego bardzo kochałam, ale jednocześnie czułam do niego wielki żal. Ten moment był przełomowy – wiedziałam, że muszę skończyć tę książkę, bo rozpoczynałam nowy etap życia. Pisanie stało się dla mnie formą zamknięcia przeszłości i uporządkowania emocji. To był czas, kiedy mogłam w pełni zmierzyć się z historią, którą nosiłam w sobie od lat, i podzielić się nią z innymi.
Czy miałaś wątpliwości przed publikacją? Jakie były największe obawy związane z ujawnieniem tak intymnej historii?
Tak, na początku myślałam, że ta książka będzie tylko dla mnie. Była moim osobistym sposobem na uporządkowanie przeszłości i zrozumienie własnych emocji. Jednak po rozmowie z moją ukochaną terapeutką Sylwią i przyjaciółką Bernadettą zaczęłam zastanawiać się nad jej publikacją. Decydujący moment nastąpił, gdy jeden z profesorów powiedział mi, że powinnam to zrobić – wtedy nie zawahałam się już ani chwili. Zrozumiałam, że ta historia może pomóc nie tylko mnie, ale także wielu innym osobom, które mierzą się z podobnymi doświadczeniami.
Jak wyglądał proces pisania – czy było to dla Ciebie terapeutyczne doświadczenie, czy raczej bolesny powrót do przeszłości?
Była to dla mnie terapia, ale jednocześnie ogromny ból powracający. Czasami czułam się, jakbym znowu tam była i przeżywała wszystko od nowa. Pisanie pozwoliło mi zmierzyć się z przeszłością, ale też wymagało ogromnej siły, by nie uciekać od trudnych wspomnień. Były momenty, kiedy musiałam przerywać, bo emocje stawały się zbyt przytłaczające. Jednak mimo bólu wiedziałam, że muszę dokończyć tę historię – zarówno dla siebie, jak i dla tych, którzy mogą się w niej odnaleźć.

W książce opisujesz dorastanie w poczuciu wykorzenienia, braku stabilności i miłości. Jak te doświadczenia wpłynęły na Twoje dorosłe życie?
Od początku, kiedy tylko zaczęłam świadomie myśleć o tym, co dzieje się w moim życiu, wiedziałam, że muszę być inna. Chciałam stworzyć coś zupełnie odmiennego od tego, czego doświadczyłam, ale nie potrafiłam do końca sobie radzić. Moje dorastanie wpłynęło na mnie w taki sposób, że próbowałam kochać za dwoje, dawać z siebie 100% w każdej relacji, często kosztem samej siebie. Niestety, przez to przyciągałam ludzi, którzy nie zawsze byli dla mnie dobrzy. Długo nie rozumiałam, że nie muszę zasługiwać na miłość – że po prostu mogę być kochana taką, jaka jestem.
Dużo wspominasz o skomplikowanej relacji z matką. Czy z biegiem lat udało się znaleźć choćby częściowe pojednanie lub zrozumienie tej sytuacji?
Nie udało nam się do końca pogodzić, bo nasze relacje były naznaczone nierównowagą. Czułam, że zawsze byłam na drugim planie, że wszystko stawiane było tylko na jedną stronę, a ja byłam pozostawiana z boku, często niedostrzegana. To bolało, bo w sercu nosiłam tę tęsknotę za równą uwagą i miłością, jaką dostawali inni. Czułam, że nie byłam kochana tak, jak inne dzieci, że moja miłość i potrzeba bliskości były niewystarczające, by wzbudzić pełną odpowiedź.
Jednak mimo tego bólu, mimo braku wzajemności, miłość do niej nigdy nie zniknęła. To była miłość, która tkwiła we mnie, niezależnie od sytuacji, niezależnie od tego, jak trudno było ją okazywać czy otrzymywać. Była to miłość, która nie oczekiwała nic w zamian, ale bolała swoją niewypowiedzianą tęsknotą za akceptacją i bliskością. Ta miłość istniała, ale była również pełna żalu, bo nie mogła rozwinąć się w sposób, w jaki chciałam – w równowadze, z wzajemnością. Jednak, mimo wszystko, ta miłość była częścią mnie, częścią mojego życia, która, mimo że trudna, pozwoliła mi nauczyć się kochać i rozumieć, co to znaczy kochać mimo wszystko.
Jak wyglądało poszukiwanie własnej tożsamości w świecie, w którym trudno było poczuć przynależność?
Poszukiwanie własnej tożsamości w świecie, w którym trudno było poczuć przynależność, było dla mnie ciągłym procesem prób i błędów. Próbowałam odnaleźć swoje miejsce, mimo presji, by wpisywać się w oczekiwania otoczenia. Czułam wewnętrzny konflikt – z jednej strony pragnęłam być akceptowana, a z drugiej wiedziałam, że prawdziwa przynależność wynika z bycia sobą. To była droga pełna wyzwań, która nauczyła mnie, że warto słuchać swojego wnętrza i akceptować swoje różnice, bo to właśnie one czynią mnie unikalną.
Czy w którymś momencie poczułaś się "zakorzeniona", czy to uczucie wciąż pozostaje nieuchwytne?
Tak, przez długi czas czułam się zakorzeniona, szczególnie będąc w związku z moim drugim mężem. Wydawało mi się, że znalazłam swoje miejsce, że razem tworzymy coś stabilnego, co daje mi poczucie bezpieczeństwa i przynależności. To uczucie trwało przez pewien czas, ale z biegiem lat, kiedy nasza relacja zaczęła się zmieniać, a ja zaczęłam dostrzegać, że nie mogę polegać na zewnętrznych fundamentach, to poczucie zakorzenienia zniknęło. Zrozumiałam, że prawdziwe korzenie nie wynikają z relacji z innymi ludźmi, ale z tego, co mam w sobie. Teraz wiem, że moje korzenie muszą wyrosnąć we mnie samej – na podstawie moich wartości, doświadczeń, przekonań i tego, kim stałam się przez lata.
Zaczęłam proces budowania swojej tożsamości na tych fundamentach, a nie na tym, co było mi dane z zewnątrz. To wymagało dużej odwagi, bo w tym procesie musiałam stawić czoła swoim lękom i wątpliwościom, ale także zaakceptować siebie taką, jaką jestem, niezależnie od przeszłości. Teraz, dzięki tej pracy nad sobą, czuję się coraz bardziej zakorzeniona w tym, co naprawdę ważne. Moje poczucie przynależności jest teraz bardziej autentyczne – nie opiera się na zależności od innych, lecz na mojej wewnętrznej sile i świadomości siebie. To nowe poczucie przynależności daje mi poczucie stabilności i wolności – bo wiem, że moje korzenie to nie tylko to, co było w przeszłości, ale to, co teraz tworzę dla siebie.

Czy pisząc tę książkę, miałaś nadzieję, że pomoże ona innym ludziom przepracować ich własne traumy?
Tak, oczywiście. To jest jeden z moich głównych celów, ponieważ jestem świadoma, że nie każdy potrafi samodzielnie poradzić sobie z trudnymi doświadczeniami i emocjami. Czasami życie bywa przytłaczające, a przepracowanie traumy czy bólu wymaga wsparcia i odwagi. Miałam nadzieję, że opowiadając swoją historię, uda mi się zainspirować innych do odważnego spojrzenia na własne przeżycia, nawet jeśli są bolesne i trudne do zaakceptowania. Wierzę, że każdy z nas zasługuje na uzdrowienie i wewnętrzną wolność, ale żeby to osiągnąć, trzeba zmierzyć się z przeszłością, zrozumieć ją i pozwolić sobie na jej przepracowanie. Chciałam, aby moja książka była dla innych impulsem do rozpoczęcia własnej drogi ku uzdrowieniu – pokazując, że to możliwe, że nawet z najtrudniejszych chwil można wyjść silniejszym, mądrzejszym i bardziej otwartym na siebie.
W jaki sposób nauczyłaś się żyć z przeszłością? Czy była jakaś konkretna droga, która pomogła w odnalezieniu wewnętrznego spokoju?
Nauczyłam się żyć z przeszłością dzięki terapii i głębokiej refleksji. Przez długi czas ciężko mi było pogodzić się z bolesnymi doświadczeniami, ale rozmowy z terapeutką, medytacja oraz codzienne praktyki pomogły mi zaakceptować swoje emocje. Zrozumiałam, że przeszłość nie musi być ciężarem, lecz może stać się źródłem siły, jeśli tylko pozwolimy sobie ją zrozumieć. Ta konkretna droga – praca nad sobą, rozmowy i refleksja – umożliwiła mi stopniowe odnalezienie wewnętrznego spokoju i budowanie nowej, pełnej nadziei przyszłości.
Jakie mechanizmy obronne wykształciłaś w sobie w dzieciństwie i czy udało się je przepracować w dorosłości?
W dzieciństwie wykształciłam kilka mechanizmów obronnych, które miały mnie chronić przed emocjonalnym bólem i trudnymi doświadczeniami, które były zbyt ciężkie, by je udźwignąć w tamtym czasie. Często wycofywałam się, zamykając w sobie swoje emocje, aby nie okazywać słabości i nie narażać się na kolejne zranienia. Zamiast konfrontować się z trudnymi sytuacjami, unikałam ich, szukając bezpieczeństwa w milczeniu i w wycofaniu. Czułam się, jakbym musiała zbudować mur wokół siebie, by nie zostać zranioną, jednak ten mur jednocześnie izolował mnie od innych ludzi i prawdziwych więzi.
Dodatkowo, starałam się szukać aprobaty u innych, licząc na to, że ich akceptacja da mi poczucie bezpieczeństwa. Często, by nie poczuć się odrzuconą, spełniałam oczekiwania innych, zaniedbując swoje własne potrzeby. Chciałam czuć się kochana, doceniana, choć nie wiedziałam do końca, jak to zrobić w sposób, który byłby autentyczny. Z biegiem czasu te mechanizmy obronne stawały się moim sposobem na przetrwanie, ale też na oddalanie się od siebie i od tego, kim naprawdę jestem.
Dzięki terapii i pracy nad sobą udało mi się zidentyfikować te schematy i zacząć je stopniowo przepracowywać. Zrozumiałam, że nie muszę uciekać przed swoimi emocjami ani unikać trudnych rozmów. Zaczęłam rozumieć, dlaczego reaguję w określony sposób, jakie mechanizmy leżą u podstaw moich reakcji, i jak mogę zacząć je zmieniać. To była długa i trudna droga, ale z czasem nauczyłam się akceptować swoje emocje, nawet te trudne, i pozwalać sobie na ich przeżywanie bez wstydu czy poczucia winy.
Teraz lepiej rozumiem swoje reakcje i, co najważniejsze, uczę się budować zdrowsze, bardziej autentyczne relacje. Dzięki tej pracy nad sobą mam większą świadomość swoich potrzeb i granic, co pozwala mi na tworzenie więzi opartych na szacunku, zrozumieniu i wzajemnej akceptacji. To daje mi poczucie wolności i wewnętrznego spokoju, bo wiem, że nie muszę udawać kogoś, kim nie jestem, ani przejmować się tym, co myślą o mnie inni. To poczucie wewnętrznej równowagi i akceptacji dla siebie sprawia, że mogę iść przez życie z większym poczuciem siły i autentyczności.
Czy są książki, filmy lub inne formy sztuki, które miały dla Ciebie terapeutyczne znaczenie w trudnych chwilach?
Tak, wsparcie znajdowałam głównie w filmach, muzyce oraz w rozmowach z bliskimi. Filmy stały się dla mnie swoistym oknem na inne światy, które pomagały mi oderwać się od trudnych myśli i poczuć, że nie jestem sama w swoich doświadczeniach. Często oglądając filmy, które poruszały podobne tematy, jak te, które przeżywałam, mogłam spojrzeć na życie z nowej perspektywy. Widziałam, jak bohaterowie radzą sobie z trudnościami, jak przezwyciężają swoje lęki i traumy, co inspirowało mnie do tego, by nie poddawać się w walce o siebie. Filmy dawały mi poczucie, że każdy ma swoją drogę, że nawet w obliczu cierpienia można odnaleźć nadzieję i siłę.
Muzyka, z kolei, była moim schronieniem. W momentach, gdy słowa były zbyt trudne do wypowiedzenia, muzyka wyrażała wszystko to, czego nie potrafiłam oddać. W najtrudniejszych chwilach to właśnie muzyka dawała mi ukojenie, pozwalała na chwilę wytchnienia i na głębsze połączenie z własnymi emocjami. Dźwięki, które czułam głęboko w sercu, były jak terapeutyczny rytuał, który pomagał mi znaleźć przestrzeń na odpoczynek od wewnętrznego chaosu.
Dodatkowo, słuchanie medytacji i codzienne praktyki stały się dla mnie cennym narzędziem w walce z emocjonalnym ciężarem. Początkowo to była dla mnie nowa droga, ale z czasem nauczyłam się, jak wprowadzać chwile ciszy i spokoju do swojego dnia. Praktyki medytacyjne pozwoliły mi na głębsze połączenie z własnym ciałem i umysłem, a także pomogły mi uwolnić się od negatywnych myśli, które tylko potęgowały stres i niepokój. Te momenty ciszy dały mi przestrzeń na refleksję, na zrozumienie, co naprawdę czuję i czego potrzebuję. Medytacja pomogła mi wyciszyć wewnętrzny hałas i znaleźć równowagę, co okazało się kluczowe w moim procesie uzdrowienia.
Wszystkie te formy wsparcia – filmy, muzyka, rozmowy z bliskimi oraz medytacja – były dla mnie drogą do wewnętrznej równowagi i pokoju. Każda z nich miała swoje miejsce w moim życiu, pomagając mi przejść przez trudne chwile i odzyskać poczucie kontroli nad sobą i swoimi emocjami. Warto było sięgnąć po te narzędzia, bo pozwoliły mi one nie tylko przetrwać, ale także na nowo odnaleźć siebie.
Czy pisanie było dla Ciebie od zawsze formą ekspresji? A może odkryłaś je dopiero w procesie rozliczania się z przeszłością?
Nie od zawsze, ale od dawna lubiłam pisać. Tworzyłam wiersze, prowadziłam swój dziennik – to była moja forma wyrażania emocji i układania myśli. Pisanie zawsze dawało mi pewnego rodzaju ulgę, ale dopiero w procesie rozliczania się z przeszłością odkryłam, jak potężne może być jako narzędzie do zrozumienia siebie i przepracowania trudnych doświadczeń. Stało się dla mnie nie tylko sposobem na opowieść, ale także na uzdrowienie.

Czy planujesz kolejne książki? Jeśli tak, to czy będą równie osobiste, czy może w innym gatunku?
Tak, planuję napisać kolejną książkę, która będzie kontynuacją "Życia bez korzeni". Będzie to bardziej refleksyjna część, w której skupię się na moich przemyśleniach, procesie uzdrowienia oraz dalszym odkrywaniu siebie. Chciałabym podzielić się z czytelnikami tym, jak zmieniają się perspektywy, jak przebiega droga do wewnętrznego spokoju oraz jak budowanie własnych korzeni może stać się siłą do dalszego życia.
Jaką rolę pełni literatura w Twoim życiu? Czy uważasz, że książki mogą pomóc w przepracowaniu trudnych doświadczeń?
Literatura pełni ważną rolę w moim życiu jako narzędzie do zrozumienia siebie i przetwarzania trudnych emocji. Książki mają moc, by otworzyć nas na nowe perspektywy, a także pomóc w przepracowaniu bolesnych doświadczeń. Jednak, jak wszystko, co ma terapeutyczne znaczenie, muszą być przyjmowane z głębi serca i z prawdziwą chęcią zrozumienia. Dopiero wtedy mogą naprawdę pomóc w uzdrowieniu i procesie samopoznania.
Jakie emocje chciałaś wzbudzić w czytelnikach? Czy jest jakaś konkretna scena, która według Ciebie szczególnie mocno może oddziaływać na przyszłych czytelników książki?
Chciałam, aby czytelnicy poczuli w mojej książce pełną gamę emocji – od bólu, przez zrozumienie, aż po nadzieję i siłę do zmiany. Chciałam, by każdy mógł odnaleźć coś, co dotknie jego serca, co pomoże mu zmierzyć się z własnymi trudnościami. Jedną z takich scen, która szczególnie mocno może oddziaływać na czytelników, jest moment, w którym konfrontuje się ze swoją przeszłością i zaczynam budować nowe korzenie. To chwila, w której poczucie straty przechodzi w siłę i chęć zmiany, a ta transformacja jest czymś, co może inspirować do działania.
Czy po napisaniu tej książki zmienił się Twój sposób postrzegania tematu tożsamości i poszukiwania własnych korzeni?
Tak, po napisaniu tej książki mój sposób postrzegania tożsamości i poszukiwania własnych korzeni zdecydowanie się zmienił. Pisząc, odkryłam, że tożsamość nie jest czymś stałym, ale procesem, który ciągle się kształtuje. Zrozumiałam, że korzenie nie muszą być związane tylko z przeszłością czy miejscem, w którym się urodziliśmy. To my sami, poprzez nasze wybory, wartości i doświadczenia, możemy zakorzenić się w tym, co dla nas naprawdę ważne. Książka pomogła mi spojrzeć na siebie i swoje życie z nowej perspektywy, odkrywając siłę, którą daje nam akceptacja i zrozumienie siebie.
Jakie przesłanie chciałabyś, aby czytelnicy wynieśli z lektury "Życia bez korzeni"?
Chciałabym, aby czytelnicy wynieśli z "Życia bez korzeni" przesłanie, że niezależnie od tego, jak trudne były nasze doświadczenia, mamy moc, by odbudować swoje życie i odnaleźć swoje miejsce w świecie. Że tożsamość i korzenie nie są czymś narzuconym z zewnątrz, ale czymś, co możemy zbudować sami, kierując się własnymi wartościami i doświadczeniami. Przesłanie, które chciałabym przekazać, to także nadzieja – że nawet w najciemniejszych chwilach możemy odnaleźć siłę, by zacząć od nowa i tworzyć życie, które naprawdę będzie nasze.
Dziękuję za przepiękne słowa i życzę powodzenia podczas pisania kolejnej książki.
Rozmawiała

Komentarze
Prześlij komentarz