[rozmowa o książce] Beata Biarda: Wiek nie powinien nikogo ograniczać – ani w podejmowaniu wyzwań, ani w zabawie, śmiechu, relacjach czy w miłości
Uroczy nadmorski zakątek, tajemnicze zniknięcie i śledztwo. W takich okolicznościach rozgrywa się debiutancka powieść Beaty Biardy pt. "Śledztwo w klapkach". O bohaterkach w klapkach, absurdach życia codziennego, śledztwie, sile kobiecej solidarności i o tym, dlaczego humor może być najlepszym narzędziem do opowiadania o poważnych sprawach. O tym właśnie rozmawiam z autorką. Zapraszam do lektury.

"Śledztwo w klapkach" rozpoczyna się jak lekka wakacyjna opowieść, a szybko zmienia się w pełnoprawny kryminał. Co zainspirowało Panią do stworzenia takiego gatunkowego mariażu?
Beata: Biarda: Od samego początku bardzo chciałam, aby to była zabawna, wakacyjna historia z lekkim wątkiem kryminalnym. Sama lubię powieści, które bawią, a jednocześnie dają trochę do myślenia. Komedia kryminalna, czy detektywistyczna, bez rozlewu krwi, brutalności i ciągłego podnoszenia ciśnienia – to zdecydowanie mój klimat.
Zależało mi na stworzeniu historii, która przyniesie czytelnikowi uśmiech, ale jednocześnie wciągnie go w zagadkę, da frajdę z tropienia, szukania poszlak, snucia domysłów. Inspirowały mnie klasyczne komedie kryminalne, w których ważna jest nie tylko intryga, ale też barwni bohaterowie i ciepła, czasem wręcz absurdalna atmosfera.
Chciałam, żeby "Śledztwo w klapkach" było właśnie taką mieszanką – relaksującą, lekką, ale i z nutką tajemnicy. Bo przecież podczas wymarzonych wakacji może się wydarzyć coś niespodziewanego, prawda?
Czy zniknięcie Elżbiety miało od początku być osią dramatyczną tej historii, czy pomysł na tę postać i jej losy pojawił się później?
Tak, od początku był taki pomysł. Zniknięcie Elżbiety miało być osią dramatyczną całej historii i punktem zapalnym dla akcji. Już na etapie planowania wiedziałam, że chcę stworzyć zagadkę, która z pozoru wydaje się błaha, wręcz romantyczna, ale z czasem nabiera powagi i prowadzi bohaterów – i czytelników – w zupełnie niespodziewanym kierunku.
Postać Elżbiety od razu miała być kimś więcej niż tylko „tą, która zniknęła”. Zależało mi, by była intrygująca, trochę tajemnicza, z własnym bagażem doświadczeń i ważną misją. Jej losy splatają się z główną intrygą i ostatecznie nadają całej historii nieco inny wymiar – pokazują, że nawet w lekkiej, wakacyjnej opowieści może się kryć głębszy sens, a każda z postaci ma coś do powiedzenia. Dzięki Elżbiecie mogłam też trochę poigrać z oczekiwaniami czytelnika – zasugerować jedno, a potem poprowadzić fabułę w zupełnie inną stronę. To było bardzo przyjemne doświadczenie twórcze.
W jaki sposób wybór pensjonatu w Jastarni jako miejsca akcji wpłynął na klimat książki? Czy to miejsce ma dla Pani jakieś osobiste znaczenie?
Bardzo lubię wyjeżdżać nad morze, więc naturalne wydało mi się osadzenie akcji właśnie w takim miejscu. Od początku wyobrażałam sobie luksusowy pensjonat, pełen nieco ekscentrycznych gości, celebrytów i barwnych osobowości – miejsce trochę oderwane od codzienności, idealne do tego, by mogły się tam wydarzyć rzeczy nietypowe i zaskakujące. Taki kurort sprzyja nie tylko odpoczynkowi, ale też intrygom i… nieoczekiwanym zwrotom akcji.
Jeśli chodzi konkretnie o Jastarnię – tak, to miejsce ma dla mnie osobiste znaczenie. Bywałam tam kilkukrotnie i zawsze wracałam z pięknymi wspomnieniami. Ten nadmorski kurort ma swój niepowtarzalny urok i klimat – coś, co trudno uchwycić słowami, ale co bardzo chciałam oddać na kartach książki. Myślę, że taka sceneria świetnie współgra z lekkim tonem powieści, a jednocześnie pozwala na wprowadzenie nuty tajemnicy.
Czy przy budowie fabuły inspirowała się Pani konkretnymi historiami, prawdziwymi zaginięciami lub może reportażami?
Nie, nie, nic z tych rzeczy. Cała fabuła to efekt wyobraźni i potrzeby opowiedzenia historii, która wciąga, bawi i zaskakuje. Zależało mi, żeby stworzyć coś całkowicie autorskiego – historię z przymrużeniem oka, ale z nutką napięcia, która wynika bardziej z sytuacji i charakterów postaci niż z brutalnych czy prawdziwych wydarzeń. Lubię obserwować ludzi, słuchać rozmów, łapać drobne inspiracje z codzienności – i z takich właśnie okruchów zbudowałam tę opowieść. To fikcja, ale oparta na emocjach i relacjach, które są bardzo prawdziwe.
W książce przeplatają się humor i dramat. Jak wyglądał proces wyważania tych dwóch tonów, by nie zatracić ani napięcia kryminalnego, ani lekkości opowieści?
Szczerze mówiąc, to był proces bardzo intuicyjny. Nie miałam gotowego przepisu na wyważenie humoru i dramatyzmu – po prostu pisałam tak, jak czułam, wsłuchując się w głosy moich bohaterów i pozwalając im prowadzić mnie przez tę historię. Z jednej strony chciałam, żeby książka dawała czytelnikowi uśmiech i przyjemność z lektury, a z drugiej – żeby nie była całkiem "na wesoło", by pojawił się też moment zadumy, napięcia, jakiś cień tajemnicy. Myślę, że to właśnie postacie, ich emocje i relacje, naturalnie wprowadzały te zmiany tonacji – raz było lekko i zabawnie, innym razem bardziej refleksyjnie. Dzięki temu historia, choć z przymrużeniem oka, nie jest zupełnie oderwana od rzeczywistości i mam nadzieję, że może właśnie to sprawi, że czytelnikom łatwo będzie się z nią utożsamić.

Kalina jest postacią nietuzinkową – pełną energii, dojrzałą kobietą, która nie boi się wyzwań. Skąd pomysł na taką główną bohaterkę? Czy ma Pani w otoczeniu inspirację dla tej postaci?
Kalina to w dużej mierze efekt mojej wyobraźni, ale też… tak, przemyciłam w niej sporo z siebie. Na pewno nie jest to dokładnie "moja wersja", ale wiele jej cech to takie moje drobne, codzienne przyzwyczajenia i sposób patrzenia na świat – intuicja, poczucie humoru, pozytywne nastawienie, potrzeba bliskości z ludźmi i ta nieodparta chęć, żeby jeszcze coś w życiu spełnić, zobaczyć, przeżyć.
W Kalinie, ktoś kto mnie dobrze zna, doszuka się również moich niegroźnych dziwactw – jak szczęśliwa liczba „11” czy to niekontrolowane liczenie różnych rzeczy w codziennych sytuacjach. W książce główna bohaterka mówi: "Nie wiem dlaczego, ale w pewnych ważnych czy nietypowych sytuacjach mojego życia włącza mi się indywidualny mechanizm liczenia…" – to fragment niemal żywcem wzięty z mojego życia. Trochę się z tego śmieję, ale... taka już jestem. I pomyślałam, że taka cecha doda Kalinie autentyczności, a może i komuś wyda się znajoma.
Oczywiście, jako postać literacka, Kalina dostała też cechy i umiejętności, które były potrzebne do poprowadzenia fabuły. Ale myślę, że dzięki tej mieszance – trochę mnie, trochę fikcji – stała się kimś żywym, prawdziwym, z kim czytelnicy mogą się zaprzyjaźnić.
Czy chciała Pani w jakiś sposób przełamać stereotyp dojrzałej kobiety w literaturze popularnej, czyniąc Kalinę aktywną, zdeterminowaną liderką śledztwa?
Oczywiście, że tak. Od początku zależało mi, żeby Kalina (ale też i jej koleżanki) była bohaterką, która przełamuje stereotyp dojrzałej kobiety i to nie tylko w literaturze popularnej. Choć jestem sporo starsza od niej, doskonale rozumiem potrzebę działania, marzeń i ciekawości świata, którą ona w sobie nosi. Sama wciąż mam plany, pragnę poznawać ludzi, próbować nowych rzeczy i czerpać z życia, ile się da.
Wiek nie powinien nikogo ograniczać – ani w podejmowaniu wyzwań, ani w zabawie, śmiechu, relacjach czy w miłości. Starsze kobiety (a mężczyźni tak samo!) nie muszą zamykać się w czterech ścianach i skupiać wyłącznie na kolejkach do lekarza. Mają prawo do radości, przygód, wygłupów, spełniania marzeń i decydowania o tym, co im sprawia przyjemność. Młode pokolenie rzadko kiedy to rozumie.
Kalina jest takim właśnie głosem – głosem dojrzałości, która nie oznacza rezygnacji z życia, tylko jego nowy, może nawet piękniejszy etap. Mam nadzieję, że czytelnicy to poczują.
Barbara, była dziennikarka, to postać z bardzo konkretnym bagażem życiowym. Czy chciała Pani pokazać, jak kompetencje zawodowe można przełożyć na codzienne sytuacje – nawet tak nietypowe jak prowadzenie amatorskiego śledztwa?
Tak, zdecydowanie chciałam pokazać, że życiowe i zawodowe doświadczenie nie znika z chwilą przejścia na emeryturę – ono zostaje z nami i może się świetnie przydać, nawet w zupełnie nieoczekiwanych okolicznościach.
Barbara, jako była dziennikarka śledcza, ma tę naturalną dociekliwość, analityczne myślenie i umiejętność łączenia faktów, które świetnie sprawdzają się również w amatorskim dochodzeniu. A do tego ten jej cięty język i charakterystyczna osobowość dodają kolorytu całej grupie!
Zależało mi też na tym, by pokazać, że to, co kiedyś robiliśmy zawodowo, nadal może być naszą siłą – że nie trzeba się tego wyrzekać ani uznawać za "zamknięty rozdział". Barbara jest przykładem kobiety, która nadal ma w sobie pasję i zapał do działania, a jej wiedza i doświadczenie mogą naprawdę wiele zdziałać – nawet w wakacyjnym pensjonacie pełnym celebrytów.
Halina jako artystka wnosi do książki nutę emocjonalnej wrażliwości. Jaką rolę pełni ona w całej strukturze opowieści i śledztwa?
Halina wnosi do całej historii bardzo ważny pierwiastek – emocjonalną głębię, empatię i artystyczną wrażliwość, które kontrastują z bardziej logicznym czy analitycznym podejściem pozostałych bohaterów.
Jest impulsywna, szczera, z optymistycznym podejściem do życia, czasem nawet dramatyczna, ale właśnie dzięki temu potrafi dostrzec to, co umyka innym – emocje, drobne gesty, napięcia w relacjach. W śledztwie, dzięki swej kreatywności, nie analizuje dowodów, tylko ludzi, bo kreatywność to jej "narzędzia pracy".
Tadeusz to postać tajemnicza, ale też budząca sympatię. Czy planuje Pani jego rozwój w kolejnych częściach – jeśli takowe się pojawią?
Na razie nie planowałam kontynuacji, ale – jak to mówią – nigdy nie mów nigdy. Tadeusz to postać, którą sama bardzo polubiłam – pełen uroku, inteligencji i ciepła, a przy tym owiany lekką tajemnicą. Ma w sobie coś ujmującego i jednocześnie zabawnego. Opisując go, miałam przed oczami Dannego De Vito w jego najzabawniejszych filmowych kreacjach – zresztą, w samej książce bohaterki też zauważają to podobieństwo! Myślę, że taki wizerunek świetnie pasuje do postaci sympatycznego, emerytowanego detektywa z dystansem do siebie i szelmowskim błyskiem w oku.
Jeśli czytelnicy polubią bohaterów "Śledztwa w klapkach" i będą chcieli więcej, to z przyjemnością wrócę do tego świata. A wtedy Tadeusz z pewnością jeszcze zaskoczy – może nawet bardziej niż do tej pory.
Pensjonat, choć początkowo sielski, staje się metaforą przemiany i ukrytych emocji. Czy taki symbolizm był zaplanowany od początku?
Szczerze mówiąc, nie planowałam tego symbolizmu od początku – ale rzeczywiście, kiedy się nad tym teraz zastanowić, pensjonat w pewien sposób staje się tłem przemiany Kaliny. Do tej pory była typową "kurą domową" – zresztą bardzo szczęśliwą w tej roli – całkowicie oddaną rodzinie, domowi i codziennym obowiązkom. Tymczasem wyjazd do luksusowego pensjonatu to dla niej niemal skok na głęboką wodę. Nagle trafia w zupełnie inny świat – pełen przepychu, luksusu, celebrytów i niecodziennych atrakcji.
I to właśnie tam Kalina zaczyna… rozwijać skrzydła. Ma pięćdziesiąt lat, a jednak właśnie w tym miejscu doświadcza wielu rzeczy pierwszy raz w życiu: pierwszy raz wyjeżdża sama na wakacje, po raz pierwszy leci samolotem, pierwszy raz opływa w luksusie, bierze lekcje jazdy konnej, uczestniczy w aukcji, a nawet… po raz pierwszy ogląda wschód słońca nad morzem. No i oczywiście – prowadzi swoje pierwsze śledztwo!
Ten pensjonat, choć z zewnątrz wygląda jak miejsce beztroskiego wypoczynku, okazuje się dla niej czymś znacznie więcej – przestrzenią odkrywania siebie na nowo.
W książce pojawiają się refleksje o ludzkich relacjach, motywach i zmianie priorytetów w obliczu kryzysu. Czy jednym z celów tej powieści była właśnie taka subtelna analiza psychologiczna?
Muszę przyznać, że nie miałam takiego założenia. Nie planowałam tej historii pod kątem jakiejś głębokiej analizy psychologicznej. Bardziej zależało mi na tym, żeby stworzyć przyjemną, zabawną opowieść z domieszką zagadki. Chciałam, żeby było lekko, trochę "celebrycko", żeby bohaterowie – nawet ci nie pierwszej młodości – mogli spełniać marzenia, zawierać nowe przyjaźnie i doświadczać rzeczy, które zazwyczaj są zarezerwowane dla młodszych postaci.
Ale myślę, że gdzieś podskórnie, intuicyjnie te refleksje rzeczywiście się wkradły – bo przecież –kiedy wrzucamy bohaterów w sytuację kryzysową, jak zaginięcie czy śledztwo – to siłą rzeczy zaczynają się zmieniać, weryfikować swoje priorytety, odkrywać siebie na nowo. Więc może ta analiza wyszła sama z siebie, gdzieś między wierszami.
Jakie przesłanie chciała Pani zawrzeć w relacjach między bohaterami – czy współpraca i różnorodność doświadczeń są według Pani kluczem do rozwiązywania problemów?
Jak najbardziej. Uczciwa, rzetelna współpraca – zawsze popłaca. Wierzę, że różnorodność doświadczeń i charakterów to ogromna wartość, szczególnie wtedy, gdy trzeba stawić czoła jakiemuś wyzwaniu. Każdy człowiek wnosi coś unikalnego – spojrzenie, pomysł, emocje, które mogą okazać się kluczowe dla wspólnego celu.
Ważne jest jednak, by taka współpraca opierała się na dobrej woli, otwartości i uczciwości – bez rywalizacji podszytej zawiścią, bez sabotowania siebie nawzajem. W "Śledztwie w klapkach" relacje między bohaterami pokazują właśnie to, że razem można więcej, a przyjaźń, różnice i zaufanie potrafią stworzyć prawdziwie zgrany zespół… nawet jeśli to zespół całkowicie amatorski!
W powieści kobiety odgrywają kluczowe role, są aktywne, decyzyjne i wspierające się nawzajem. Czy chciała Pani w ten sposób również pokazać siłę kobiecej solidarności?
Jasne, że tak. Znam to doskonale z własnego doświadczenia. Tak się w moim życiu złożyło, że od wielu lat obracam się głównie w kobiecym gronie – są wokół mnie kobiety młode, dojrzałe i te bardzo dojrzałe. I wielokrotnie przekonałam się, jak ogromną siłę ma kobieca solidarność.
To coś, co potrafi realnie wpłynąć na życie: zmotywować do działania, dodać odwagi, wesprzeć w trudnym momencie, a czasem wręcz ochronić. Ta siła potrafi też pchnąć na zupełnie nowe tory albo… wynieść na życiowe szczyty. Chciałam, żeby w książce ta kobieca wspólnota również wybrzmiała – jako coś pięknego, cennego i inspirującego.
Czy komediowy ton miał służyć jedynie rozluźnieniu atmosfery, czy też był narzędziem do ukazania powagi sytuacji w nieco bardziej przystępny sposób?
Komediowy ton miał "być przede wszystkim" – to on od początku stanowił trzon opowieści. Chciałam stworzyć historię lekką, zabawną, z humorem wynikającym z postaci i ich relacji, ale jednocześnie niepozbawioną emocji i zagadki. Wątek kryminalny był dla mnie dodatkiem – takim, który podkręca fabułę, wprowadza element tajemnicy i pozwala czytelnikowi na chwilę napięcia. Ale najważniejsze było to, żeby czytanie tej książki dawało przyjemność i oddech.
Czy planowała Pani fabułę szczegółowo, czy pozwalała bohaterom i wątkowi zniknięcia Elżbiety ewoluować w trakcie pisania?
Fabułę zaplanowałam dosyć szczegółowo, ale nie trzymałam się planu kurczowo. To moja pierwsza książka, mój debiut literacki, więc zależało mi, żeby mieć solidny punkt wyjścia i bezpieczny schemat, do którego mogłam się odnosić w trakcie pisania. Dzięki temu łatwiej było mi panować nad całością. Oczywiście po drodze niektóre wątki się rozwinęły, inne delikatnie skręciły w zaskakującym kierunku – pozwalałam sobie na pewne swobody – ale główny zarys historii przetrwał do końca.
Jak wyglądał proces tworzenia tak różnorodnych postaci – czy najpierw miała Pani pomysł na ich cechy, czy raczej na ich rolę w śledztwie?
Zdecydowanie najpierw pojawił się pomysł na cechy poszczególnych postaci. Chciałam, żeby każda z nich była inna, charakterystyczna, z wyraźnym rysunkiem psychologicznym – i żeby już samym swoim sposobem bycia wnosiła coś do opowieści. Ich rola w śledztwie wyłaniała się raczej stopniowo, w miarę rozwoju fabuły. Miałam co prawda w głowie pewien wstępny zarys, kto mógłby odegrać jakąś konkretną funkcję w rozwiązaniu zagadki, ale to były raczej luźne założenia. Dopiero w trakcie pisania każda z postaci zaczęła odgrywać swoją rolę w śledztwie w bardziej wyrazisty sposób.
Która z postaci sprawiła Pani najwięcej trudności w pisaniu – i dlaczego?
Myślę, że to Tadeusz sprawił mi najwięcej trudności – przynajmniej na początku. Jako emerytowany detektyw, czyli zawodowiec, od razu budził we mnie lekką tremę. Ja nigdy nie miałam do czynienia z prawdziwym śledztwem, więc kompletnie nie wiedziałam, jak powinnam poprowadzić tę część historii, żeby brzmiała wiarygodnie. W dodatku bałam się, że nie podołam stworzeniu postaci detektywa z doświadczeniem, który wie, jak działać, co analizować, gdzie szukać tropów. Zresztą udział bohaterek w prowadzeniu śledztwa również napawał mnie podobnymi obawami.
Z tym właśnie zwróciłam się do mojego syna i wtedy padło jedno zdanie, które naprawdę dużo mi dało: "Mamo, przecież te kobiety nie są profesjonalistkami, tylko amatorkami, tak samo jak i ty – pomyśl, co ty zrobiłabyś, będąc na ich miejscu". To była cenna wskazówka – pozwoliła mi przestawić sposób myślenia i z większą swobodą poprowadzić fabułę. A gdy już zaakceptowałam tę "amatorskość" śledztwa, poczułam się pewniej – również w kreowaniu Tadeusza. Wtedy jego rola zaczęła się naturalnie układać – jako cichego mentora, dyskretnego pomocnika, obserwatora, ale też mężczyzny z charakterem, który potrafi powiedzieć "stop", kiedy trzeba. I wtedy naprawdę go polubiłam.
Czy była jakaś scena, która emocjonalnie szczególnie Panią poruszyła podczas pisania?
Jeśli za emocje uznamy smutek, żal czy to trudne do zdefiniowania poczucie winy, to zdecydowanie najbardziej poruszyła mnie scena, w której relacja Kaliny z Tadeuszem zostaje nagle zachwiana. Kalina wyrzuca sobie, że niepotrzebnie naskoczyła na niego w trakcie śledztwa, podejrzewając o sabotowanie ich działań. Dla mnie osobiście to było trudne, bo sama bardzo nie lubię, gdy ktoś się na mnie gniewa albo ma przeze mnie nieprzyjemności – nawet jeśli zasłużone. To uczucie długo potem zostaje gdzieś pod skórą.
Natomiast jeśli emocje rozumiemy jako radość, śmiech i czystą frajdę z pisania, to bezkonkurencyjna była dla mnie scena z udziałem Kaliny, Haliny i… "Smoczej krwi" – czyli pewnej malinowej naleweczki. Ten epizod z ich brawurowym "włamaniem" do magazynu depozytów pisało mi się z ogromnym uśmiechem na ustach.
Czy może Pani zdradzić swoje plany wydawnicze?
Właśnie ukończyłam kolejną powieść. "Trzynasta pełnia księżyca" to współczesna opowieść obyczajowa z nutką tajemnicy i przygody, delikatnie okraszona astrologią, zagadkowymi zniknięciami przedmiotów, silnymi relacjami międzyludzkimi, późną, nieoczekiwaną miłością i – dla równowagi – sporym wątkiem tajemniczych medalionów, które doprowadzą czytelnika do wykreślonego z historii, XVI–wiecznego bractwa kupieckiego. Krótko mówiąc: będzie się działo!
A ponieważ nie umiem zbyt długo usiedzieć w miejscu, już pracuję nad kolejną historią – tym razem bardziej zwariowaną, pełną absurdalnych sytuacji, z wielką muzealną tajemnicą w tle i dialogami nasyconymi ciętym humorem i sarkastycznymi ripostami. Ale to wszystko jeszcze przede mną.
Czego mogę życzyć Pani jako początkującej autorce?
Na pewno niesłabnącej radości z pisania, bo to właśnie dzięki pisaniu spełniło się moje wielkie marzenie. "Śledztwo w klapkach" to moja pierwsza książka, o której marzyłam przez całe życie, a dopiero na emeryturze udało mi się zrealizować to marzenie. I, powiem szczerze, daje to ogromną satysfakcję! Życzę też sobie, bym nigdy nie straciła tej wewnętrznej ciekawości świata i ludzi – bo to ona sprawia, że chce mi się pisać dalej. I może jeszcze… odrobiny odwagi, żeby wciąż próbować nowych form, wątków i szalonych pomysłów. No i oczywiście – żeby czytelnicy z przyjemnością sięgali po moje książki i znajdowali w nich coś dla siebie: uśmiech, wzruszenie albo choćby przepis na malinową naleweczkę.
Dziękuję za poświęcony mi czas.
Rozmawiała

Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
Komentarze
Prześlij komentarz